Trzecia płyta Waxahatchee (czyli Katie Crutchfield, rocznik 1989, która nagrawszy debiut, zwiała z Alabamy na Brooklyn) to zarazem pierwsza w wytwórni nie mikro. O artystce głośno było już przy „Cerulean Salt” (2013). Teraz rockowa, z folkowym zabarwieniem, Waxahatchee pokazuje przystępne oblicze, co nie oznacza konwersji na pop.
Gdzieś w rockowych latach 90. odnalazłaby się znakomicie – razem z zespołem brzmi jak Cranberries („Poison”), kiedy indziej, gdy mocniej przesteruje gitarę, zdaje się rodzoną siostrą dziewczyn z L7 bądź pojętną uczennicą Courtney Love i podążającej za nią polskiej grupy Andy („Under A Rock”). Krótko mówiąc, śpiewa ślicznie, ma melodyjne piosenki i nie boi się, że brudne gitary mogą je przykryć.
Takie granie, nawet w wykonaniu młodej dziewczyny, wyglądałoby jak zeszłoroczny śnieg. Stąd urozmaicenia takie jak w „La Loose” z zabawnymi klawiszami i automatem perkusyjnym na pierwszym planie. Tuż obok na liście piosenek jest „Stale By Noon” grane na zabawkowych klawiszach, ale wzbogacone dodatkowymi wokalami, podczas gdy gitar nie ma tu już wcale. Nawiązujące do country, żywe i z drugiej strony glamrockowe (tak! Straszne połączenie!) „The Dirt” ma w refrenie śliczne wyzwanie: „If I fill you with fiction that won’t hurt/ will you eat up my words with the dirt?”.
I to właściwie wszystko. Rock a la Kalifornia z próbami odbicia się w rozmaite rejony. Wśród tych prób są nawet akustyczne – Crutchfield dylanuje np. w „Summer Of Love” zakończonym szczekaniem psa. Mimo to Waxahatchee nie jest osobowością na miarę Courtney Barnett czy Sinead O’Connor (a miłośnicy obu znajdą na „Ivy Tripp” coś dla siebie). Wydaje się, że nie umie jeszcze różnych inspiracji przekuć w jeden numer. Chętniej nagrywa po jednym, dwa utwory w konkretnym stylu, a jako album publikuje taką zbieraninę. Mi się to w płytę nie klei, ale każdy utwór z osobna brzmi po prostu ładnie.
Poczucie, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym, Waxahatchee dała mi tylko w „Air”, gdzie prezentując całe spektrum emocji śpiewa: „And you were patiently giving me/ everything that I will never/ need”. Wywaliła faceta jak karton po mleku, powiada. Trochę jej teraz szkoda. Nie, niczego jej nie szkoda. To lubię!
Tekst ukazał się 19/4/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji