W czwartek zaczął się festiwal Docs Against Gravity, zostałem wyróżniony zaproszeniem na nowy film Wernera Herzoga „Lo i stało się. Zaduma nad światem w sieci” w kinie Luna.
Dobrze, bo nie mogłem sobie przypomnieć, czy przy okazji wymiany krzeseł z ostatniego rzędu zniknęły podwójne, narzeczeńskie kanapy. Zniknęły. Przed kinem do dwóch stojaków uczepiono osiem rowerów i skuter, była budka z lodami, nie padało. Artur Liebhart ubrał się w koszulę z krótkim rękawem, wyglądał dokładnie tak, jakby wyszedł z mojej wyobraźni.
Nie miałem nigdy okazji pokochać Herzoga, więc przepraszam, jeśli zaserwuję tu same nieświeże obserwacje. Wiem, że lubi gadać zza kamery, a publiczność lubi tego gadania słuchać. Te naiwne pytania człowieka z innego świata pozwalają często wyciągnąć z człowieka zupełnie poważne odpowiedzi. Wejścia Herzoga mają też walor rozśmieszający, zdejmują ciężar z narracji. Pozwalają poznać skojarzenia człowieka, który robi po prostu prawilne filmy dokumentalne, dobre jak BBC.
Film jest połączeniem tego „herzogowania”, które lubią widzowie, i profesjonalnego dokumentu, pięknego wizualnie, próbującego zaserwować świeżą myśl na temat znany dokładnie każdemu widzowi, pokazującego kilka niebanalnych postaci. Z jednej strony to eksperci w bardzo konkretnych dziedzinach, może trochę odklejeni od reszty świata i przez to cenni, z drugiej – wykładowcy umiejący wypowiedzieć się prosto i dobitnie. Mają nietypową perspektywę i dlatego nietypowe obserwacje. Przyjemność oglądania, sporo śmiechu, rozrywki, a na koniec głośne brawa w kinie. Może trochę dłużyły mi się ostatnie dwa rozdziały, może ten film miał trzy zakończenia, ale spokojnie poleciłbym go ludziom, których szanuję.
Co mnie uderzyło w „Lo i stało się”:
Oczy Elona Muska, szukającego odpowiedzi na pytanie, którego jeszcze nie słyszeliśmy. Człowiek komputer, przetwarzanie na żywo, procesor na wierzchu. W filmie prezentuje się jako wizjoner, zbawca ludzkości, a przez ten moment można zrozumieć, że bywa nieszczęśliwy. Herzogowe humanistyczne przesłanie? Może.
Herzog opowiada świat internetu oczami mężczyzn. Wśród naukowców jest chyba tylko jedna kobieta, pracująca dla NASA Lucianne Walkowicz, zresztą zachwycająca, wyrazista, z tatuażami na ramionach, biegła w opowiadaniu pasjonatka występująca na konferencjach TED. Szukając jej nazwiska, zauważyłem, że Google dostawia do niego najpierw „wikipedia”, następnie „age”.
Ona właśnie, a propos Muska, wypowiada najbliższe mi zdanie o tym, że oprócz szukania nowych planet winniśmy (przedtem) zadbać o Ziemię. Rzuca porównanie, które chyba nieprzypadkowo zgrywa się ze wspomnieniem najbardziej oryginalnego z naukowców. On wspomina, jak w dzieciństwie płynął łodzią i zanurzył dłoń w wodzie, wtedy zrozumiał zasadę świata. Ona mówi, że owszem, można ze statku wskoczyć do szalupy, ale nie da się w niej żyć na zawsze, kiedyś trzeba zejść na ląd.
Ostatnie ujęcie filmu mówi o przeszłości, zastąpieniu, ale też o przyszłości, i to samego reżysera. Ciekawskiego, który stara się wytrącić rozmówcę z utartego toru słowem, miną, tonem głosu. W filmie pada jeszcze jedno zdanie świadczące o tym, że czas Herzoga się wypełnia, że zatęsknimy jeszcze za filmowcami jadącymi na koniec świata, żeby z kimś pogadać. Może wtedy powinniśmy się ruszyć i próbować sami się czegoś dowiedzieć, sami czegoś doświadczyć?