Kolejny wyskok warszawskiej sceny rockandrollowej tym razem wydany – pech tak chciał? – przez wytwórnię krakowską, na płycie i zielonej kasecie. Wild Books to duet złożony z istotnych postaci stołecznego życia nocnego, perkusisty Karola Czerniakiewicza i gitarzysty Grzegorza Wiernickiego.
Dwa lata temu uwinęli się w 20 minut na „Bedroom Sessions” debiutanckiej epce wydanej na CD-rze. Zachwalana przez wydawcę chwytliwość piosenek znalazła się wówczas w cieniu wszechobecnego przesteru i punkowego zbrudzenia całości nagrań. Dla lepszego efektu nagrano tamtą rzecz w domu, na kasetę. Z tamtego nieoficjalnego wydawnictwa został tu „Loud Reed”, którego melodia chwyta za serce, a tekst opowiada o rozterkach młodzieńca dręczącego się tym, że jest „poor version of you”. Wieczny i najwspanialszy temat świata – rozjeżdżanie się marzeń czy starań z rzeczywistością. Piękna, zapadająca w pamięć rzecz.
W stosunku do „Bedroom Sessions” ogromna różnica leży w brzmieniu. Na półgodzinnym „Wild Books” słychać, że grają bębny. Słychać też, że wokalu to Grzegorz nie ma. Ale to jak nie ma! Mi to jakoś nie robi różnicy, bo stylistyka – ten brud, garaż, punk, roll, surf, grunge – usprawiedliwia taki rodzaj śpiewania, jedno klei się z drugim. Znam jednak osoby, które przez te wokalizy wolą Wild Books wyłączać, niż włączać.
Mimo głębszego, szerszego, lepszego brzmienia niż dawniej Wild Books to wciąż jest odpowiednio chropawy i niechlujny zespół. Rozsiewają urok grupy odgrywającej lata 90. odgrywające przełom lat 60. i 70. Przewidywalne to, ale przyjemne. Ich energia jest ciekawsza niż np. ta Teenagers; same melodie moim zdaniem lepsze od tuzów z The Stubs, choć charyzma mniejsza. No ale to też nie aż tak poważna sprawa jak The Stubs, dlatego też łatwiej Wild Books polubić. To dla takich jak oni powstały te instrumenty.
Tekst ukazał się 7/3/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji