Budował własne instrumenty, przeboje z radia przerabiał na nowy, szalony materiał, i upamiętnił Nowy Jork w dniu zamachu na WTC. Teraz Basinski w swoich szmerach szyfruje pożegnanie z Bowiem.
Amerykanin William Basinski to producent muzyki ambientowej, sławny przede wszystkim jako autor cyklu „Disintegration Loops” (2002–03). Czteroczęściowe dzieło Basinskiego to wzorzec rozdzierającej melancholii: mieści w sobie pętle z niszczejących kaset nagrane w latach 80. oraz obrazy pierwszego wieczoru na Manhattanie bez wież World Trade Center.
Basinski budował własne instrumenty, nagrywał przeboje z radia i nijakie piosenki, by później za pomocą sampli i pętli przerabiać to na coś nowego, własnego. Muzyka Basinskiego zawsze już będzie się kojarzyć z delikatnością, ambientem w stylu Briana Eno i z melancholią, której w nagraniach Aglika jest jednak znacznie mniej.
Kilka lat temu „Disintegration Loops” wznowiono na dziewięciu płytach winylowych i pięciu kompaktach. Na najnowszej płycie Basinski wybrał mniejszy kaliber – jego nowy album składa się z dwóch około 20-minutowych utworów.
58-letni artysta jedną ze stron poświęca Davidowi Bowiemu. Utwór jest zatytułowany „For David Robert Jones”, co sugeruje próbę dotarcia do prawdziwego Davida, tego, który ukryty pod pseudonimem przez kilka dekad nieustannie zmieniać wizerunki i style muzyczne. Jakby Basinski, który swego czasu założył eksperymentalny zespół Life On Mars (to tytuł szczególnie poruszającej ballady Bowiego z początku kariery – według serwisu Pitchfork to najlepsza piosenka całych lat 70.), chciał w osobisty sposób przemyśleć Bowiego, nowojorczyka z wyboru.
Działający przez wiele lat w Nowym Jorku, a ostatnio w Los Angeles Basinski tworzy przede wszystkim za pomocą taśm i pętli, w których utrwala melodyczne partie. W ostatecznej wersji nagrania same melodie zostają przesłonięte już nie przez brzmienie, ale przez szum, magnetyczną bryzę. Daje to wrażenie obcowania ze zniszczonym zabytkiem, który rozsypuje się na naszych oczach, albo pamiątką, która wzięta do rąk się rozpada.
To właśnie dzieje się w „For David Robert Jones”, gdzie po kilku minutach do elegijnego motywu klawiszy dołącza dysonansowa, połamana melodyjka saksofonu (któryś z krytyków odkrył w niej nawiązanie do „Subterraneans” Bowiego). Bardzo powoli podnosi się szum i czujemy, że może właśnie tak żegnał się z muzyką Beethoven.
Moim zdaniem w ogóle nie chodzi tu o Bowiego, lecz o poczucie bycia opuszczanym przez kogoś ważnego, czy to będzie Zygmunt Bauman, czy Prince. Nie miałbym nic przeciw temu, żeby znakomity utwór Basinskiego (stworzony na zamówienie galerii Volume w Los Angeles) trwał pięć godzin.
Drugi utwór „A Shadow In Time” Basinski oparł na znacznie mroczniejszym zestawie dźwięków stworzonym na starym syntezatorze Voyetra 8. W przeciwieństwie do płynącego „David...” ten jest kompozycją w pełnym znaczeniu słowa – pełną zmian, manipulacji, bez charakterystycznego dla Basinskiego utrwalenia „momentu w czasie”. Całość zmierza do finału, przez co przygoda słuchania jest nawet ciekawsza.
Płyta „A Shadow In Time” to Basinski w wysokiej formie, dobra rzecz zarówno dla dopiero zaczynających przygodę z muzyką Amerykanina, jak i dla jego sprawdzonych wielbicieli. Najlepszy Basinski od czasów „Disintegration Loops”? Tak twierdzą fachowcy od ambientu, ja pozostanę przy zdaniu, że do jedna z kilku najlepszych płyt stycznia.
Tekst ukazał się 26/1/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji