Objawienie. Jedna z najlepszych płyt, o jakie otarłem się tego roku. „Conversations” ma wielką klasę, nie daje odetchnąć między przebojami ułożonymi na tej płycie jeden za drugim, od początku do końca. Popowe, powolne piosenki Woman’s Hour trafiają prosto w serce i w to miejsce w mózgu, które odpowiada za zapamiętywanie melodii.
Kłaniać im się może delikatna diwa Jessie Ware, zazdrościć mogą klasycy minimalistycznego, popowego brzmienia z The xx. Komu zazdrościć? Sercu i mózgowi też, ale głównie grupie Woman’s Hour z Londynu złożonej z trzech facetów i wokalistki Fiony Burgess. We czwórkę „jesteśmy razem osobno”, mówi Fiona o zespole. Jej śpiew przypomina St. Vincent z jej inspiracjami z lat 80.
Piosenki chłodne, niemal przezroczyste, delikatnie pulsujące (najmocniej „The Day That Needs Defending”) łączą pop, soul, r’n’b z udziałem elektroniki w najbardziej naturalną, zadziwiającą płytę. To dyskretny przekaz, poufny liścik („conversation we should have with ourselves/ that we won’t share with anyone else”), w którym jest miejsce na ledwo zarysowane małe i wielkie dramaty opisane z kobiecej, bezpośredniej perspektywy. Oferta Woman’s Hour jest totalna i wysokoartystyczna. Za wysmakowane monochromatyczne ruchome obrazy do muzyki odpowiadają wystawiający w Tate i MOM-ie Oliver Chanarin i Adam Broomberg.
Jasne, że ta lekka, jakby wycofana płyta może być „produktem” obliczonym na grupę docelową, o której mi się nie śniło. Ale założę się, że nie jestem w tej grupie – dlatego zachęcam do postawienia choć jednej stopy w świecie Woman’s Hour.
Tekst ukazał się 8/8/14 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji