Ten ogień to robota tylko dwóch instrumentów – perkusji, basu – i energetycznej, mięsistej produkcji. Z czterech strun, dwóch patyków, kilku membran i półtora metra blachy poznaniacy robią Warszawską Jesień Średniowiecza.
Grają wszystko: od połamanego hardcore’a w „Brain” po filmowego bluesa w „Travel”. Brzmienie jest potężne, noise’owe, ale w myśleniu o muzyce Woody Alien zahacza o jazz. Mimo że ich koncerty są mordercze, na płycie hałas nie wyklucza rozbrajających melodii, w śpiewie czy sekwencjach dźwięków słychać tęsknotę za najlepszymi latami Something Like Elvis („Kill Enemies”).
Woody Alien na czwartej płycie dowodzi, że celująco rozwiązał równanie z jednym iksem: co można odjąć od NoMeansNo, żeby było jeszcze lepsze? Legendarni Kanadyjczycy mają już swoje lata i od jakiegoś czasu po prostu nudzą. Woody Alien, bez gitary, odjeżdża im w siną dal. Świat to docenia – 26 maja zagrają w Barcelonie na festiwalu Primavera.
Tekst ukazał się 19/5/11 w „Dużym Formacie”