Niczego nie jest za dużo – a jak jest, to można łatwo pominąć, bo na końcu. Cała płyta brzmi jak audycja amerykańskiego radia z lat 70., na szczęście krąży nad tą audycją duch zabawy. Oblicze Yo La Tengo jest jasne, pogodne... a niebo jest przy tym niebieskie.
(Recenzja pochodzi z serwisu Polskiego Radia).
Yo La Tengo są z Hoboken, miejscowości oddzielonej do Nowego Jorku rzeką Hudson. Muzycznie również funkcjonują na uboczu i trudno zaliczyć ich do jakiejś grupy, fali, nurtu. Yo La Tengo (hiszp. mam ją) zalicza się do pierwszego szeregu gwiazd amerykańskiej wytwórni Matador Records, która z kolei stoi w pierwszym szeregu niezależnych wydawców. Kultowy, 25-letni już zespół i kultowa 20-letnia firma. Jakość gwarantowana. 12 płyt i 40 gatunków muzycznych patrzy na państwa.
Zespół wydaje ostatnio (od 1997) płyty co trzy lata – po niedocenionym, delikatnym „Summer Sun” (2003) i solidnym, wszechstronnym „I Am Not Afraid And I Will Beat Your Ass” (2006) w tym roku dali już o sobie znać płytą z coverami „Fuckbook” wydaną pod nazwą Condo Fucks. Z typowym dla siebie luzem i poczuciem humoru wyegzorcyzmowali na niej swoje garażowe, rockowe, zgrzytliwe zainteresowania – ten składnik występuje zatem na „Popular Songs” w mniejszej dawce. Ostro i transowo jest w najlepszym na płycie, otwierającym „Here To Fall” (boskie smyczki pożyczone od Isaaca Hayesa), w podobnym do starego hitu „Sugarcube” przebojowym „Nothing To Hide”. Później wyrazisty riff dominuje w całym „More Stars Than There Are in Heaven” – ten zbudowany na kilku(-nastu?) ścieżkach gitary dziewięciominutowy shoegaze jest ozdobą płyty. I jeszcze typowy dla Yo La Tengo 16-minutowy trans („And The Glitter Is Gone”) z kaskadami gitarowych sprzężeń. Na szczęście to ostatni utwór, więc nietrudno go ominąć. Te dwie kobyły dzieli jeszcze trzeci, również beztrosko przeciągnięty obiekt muzyczny – minimalistyczny, ambientowy „The Fireside”. To przeciwieństwo zamykacza, ale również przegrywa wobec bogatej piosenkowej oferty pierwszej części płyty.
Numery od 1 do 9 to tytułowe piosenki pop. Lżejsze z nich, mniej przesterowane, potwierdzają talent Amerykanów i do świetnych melodii, i do ciekawych aranżacji. Cudne harmonie wokalne towarzyszą zarówno wesołemu, motownowemu „Periodically Double Or Triple”, jak i kolejnemu przebojowi – śpiewanemu w duecie przez małżeństwo Irę Kaplana i Georgię Hubley „If It’s True”. Oprócz zwykłych dla trio z Hoboken instrumentów mamy tu smyczki i organy (na wierzchu) oraz pianino. I niczego nie jest za dużo. Cała płyta brzmi zresztą jak audycja amerykańskiego radia z lat 70., na szczęście krąży nad tą audycją duch zabawy. Zespół gra rzeczy kojarzące się z filmem drogi – jak senne, zamglone „By Two’s” (śpiewa Georgia), kruche i delikatne „I’m On My Way” (James), countrowe „When It’s Dark” (znów Georgia). Cała płyta rozgrywa się na opozycji lekko, kameralnie – luzacko, gitarowo. Oba oblicza Yo La Tengo są jasne, pogodne... a niebo jest przy tym niebieskie.
25 listopada Yo La Tengo wystąpią w Katowicach w ramach festiwalu Ars Cameralis. Będzie to ich pierwszy koncert w Polsce.