Cóż przyjemniejszego niż udana płyta zespołu kierowanego przez byłego dziennikarza muzycznego. Nie mamy jednak do czynienia ze zwykłym albumem grających już 31 lat weteranów niezalu z Hoboken w stanie New Jersey. Tercet zabrał się za stare piosenki, częściowo własne, na ogół cudze. Czyli jak na wspaniałym albumie „Fakebook” z 1990 roku.
Do składu dołączył Dave Schramm, gitarzysta elektryczny już wieki temu grający z Yo La Tengo. Na singiel wybrano „Friday I’m In Love”, wiekowy przebój z najbardziej popowego okresu The Cure, na liście piosenek są też przeróbki Hanka Williamsa, Sun Ra i Cosmic Rays czy... The Parliaments (z eleganckiego soulu powstał raźny fokstrot). Wiadomo, to jeden z najbardziej osłuchanych zespołów w USA, ale co słusznie zauważyli w radiu NPR, w tych wersjach nie ma krzty ironii.
A co w nich jest? Wszystkie utwory zagrano na miękko – zespół porzucił na tym albumie hałaśliwe, przesterowane brzmienie, które wykorzystuje na równi z tym wyciszonym, akustycznym. James McNew gra cały album na kontrabasie, Georgia Hubley na minimalistycznym zestawie perkusyjnym, a lider Ira Kaplan na gitarze akustycznej. Przyznaję, że od dawna uwielbiam ten rozbrajający, delikatny wariant Yo La Tengo, nie brakuje mi dziesięciominutowych sprzężeń gitary.
Hubley mamrocze, jakby wstydziła się śpiewać, Kaplan przypomina ojca nucącego dziecku kołysankę – to intymna w brzmieniu płyta, ciepła, z odcieniem folku. Jednak wybór coverów przypomina o łobuzerskim, zabawowym obliczu Yo La Tengo. Z remake’ów niezłe wrażenie robi „All Your Secrets” z niedawnej płyty „Popular Songs” (2009), dobrze wypada „The Ballad Of Red Buckets” z przełomowej „Electr-o-pury” (1993). Atrakcją są jednak niewątpliwie dwie premiery: „Rickety” i „Awhileaway”, oczywiście dopasowane do nastroju całości. Ta druga jest kunsztowniej skomponowana, pierwsza ma bardziej chwytliwy refren.
„Stuff Like That There” to prezent, który zespół słodziaków zrobił fanom i sobie. Jednak gdy w wieczory wkradnie się jesienny chłód, ogrzeją się przy tych piosenkach nie tylko wyżej wymienieni.
Tekst ukazał się 2/9/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji