Ta płyta, o czym świadczy tytuł, jest rodzajem zadania rozwiązanego na luzie, bez bycia ocenianym. Marcin Zabrocki, muzyk znany z Pogodno czy Hey (wśród gości Budyń, Nosowska używająca słowa na „ch”, Czesław Mozil, Basia Wrońska z Pustek) debiutuje solo kolekcją piosenek.
Jak przystało na artystę dojrzałego, w swoim równaniu umieścił rzeczy różnorodne, ale przystępne, takie, którymi można się rozerwać i w których można się rozsmakować. Zatrudnił plejadę świetnych muzyków, głos oddał też córce i... dziadkowi.
Jako że z Zabrockiego dobry kompozytor i muzyk, a znakomity producent, zagadką był głównie poziom śpiewu i tekstów. Pod tym względem „1+1=0” nie rozczarowuje. Mamy do czynienia z wszechstronnym wokalistą o wyrazistym głosie. W tekstach lubi on polecieć serią rzeczowników: „Miąższ, gąbczasty owoc i nać, czerwony barszcz” („Zgrzyt), lub czasowników: „krzyczę, dotknij, zabierz, rozbij, wyrwij, kocham” („Mentolowy dym”). To skracanie staje się manierą – skondensowanie tekstu jest zarazem ułatwieniem sobie roboty.
Mimo tej drobnej wady „1+1=0” jest bardzo dobre – przystępne i zarazem eksperymentujące. Autor celnie używa ledwo słyszalnych dźwiękowych „zanieczyszczeń”, środków z arsenału twórców przebojów, do tego śpiewu ptaków czy tykania zegara. Za gości ma nie nazwiska, ale prawdziwych artystów. Nie trzeba nic więcej.
Tekst ukazał się 18/9/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji