Adekwatny tytuł dla zestawu piosenek z kilku ostatnich lat, które nijak nie chcą się ułożyć w zwyczajny studyjny album. Płytę Żółtych Kalendarzy odbieram jako wierzgnięcie ironii w coraz bardziej zamkniętym w sobie i poważnym świecie.
Dziś od popkultury możemy tanio dostać strach, ból i dezorientację, ale nie piosenki o tym, jak nam tu jest na co dzień. „The Best Of” jest relacją z niepokojącego dojrzewania, nigdy nie wiadomo, co się stanie za chwilę, co jest na serio, jakie uczucia chowają się za słowami.
To kalejdoskop sposobów na piosenkę: „Ryk syreny” mocno pachnie techno, „Bitelsi” klawiszowym bigbitem, „Askana” noise rockiem, a „Szswaltz” duszną elektroniką Tricky’ego i UL/KR. Dziś o takim albumie umiem powiedzieć tylko: ale super, szkoda, że tak nie grają nastolatki. Żółte Kalendarze są koło trzydziestki i przekonują, że każdy może założyć zespół i być fantastycznie inny, oryginalny. W składzie mają m.in. Maurycego Kiebzak-Górskiego (UL/KR), Magdę Turłaj (Kawałek Kulki, Drekoty), Wojciecha Brożka.
Cudowne wrażenie robią wokalne duety dwojga ostatnich, zwłaszcza refren „Nie wiem”: „Tyle nocy nieprzespanych, tyle książek przeczytanych/ bezlitosnej samotności, znów nic nie wiem o miłości”. Ironia, ale śliczna. Kalendarzowe połączenie poezji absurdu, słodkich piosenek i smutku rozpadającego się Gorzowa wprawia w dobry nastrój. Nie wszystko stracone.
Tekst ukazał się 4/3/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji