Inżynier komendant Felix Kubin i docent perkusji Hubert Zemler nagrali wspólną płytę. Więcej w niej chyba Kubin, ale fani Zemlera nie powinni być rozczarowani.
Nie wiem, czy mają państwo świadomość, jak odjechaną osobą jest Hubert Zemler. Bo Kubin to wiadomo – srebrny pył, garnitury, fryzura od garnka, syntezatory sprzed narodzin muzyki, kable, efekty, kosmos. Komendant międzygwiezdnej floty, dyrygent Wszechnarodowej Orkiestry Symfonicznej Saturna. Niemniej Zemlerowi wcale nie tak daleko do Kubina. Wygrywał międzynarodowe konkursy perkusistów, wydawał albumy improwizowane solo, grał w Horny Trees, Mitch & Mitch, Shy Albatross, Babadag, indyjsko-polskim JOY!Guru, a także z Zimplem, Ziporynem i Rileyem (naraz), z Natalią Przybysz i ze Zdzisławem Piernikiem. Nagrał solowy album footworkowy, a wreszcie zebrał i poprowadził zespół grający „In C” Terry’ego Rileya na instrumentach ludowych i nie tylko (projekt Musiquette A).
Cel wykorzystuje instrumenty elektroniczne, perkusyjne i liczne efekty – ma wiele oblicz, mnie najbardziej przekonuje powiedzmy sonorystyczne z utworu „Lichtton” oraz „Das Personal”, robotyczny utworek do tańca (z mrugnięciem oka do Madonny). A, jest jeszcze trzeci, może najlepszy – w utworze „Elektrybałt” Kubin daje odczuwalny w wątrobie natrętny bas i jednocześnie równie natrętną zgrzytliwą melodyjkę, jak zepsuty zawias. Zemler brzmi po prostu maszynowo, zwłaszcza w tym utworze, gdzie ksylofon i wibrafon pędzą obok perkusji. Człowiek z pulsem w żyłach.
To nie jest tak, że syntezator czy automat gra w grę z żywym człowiekiem. Przecież te barwy i melodyjki generuje Kubin człowiek. Poza tym syntezatory, zwłaszcza te stare, są analogowe, nadgryzione zębem czasu, niedoskonałe – mogą grać nierówno lub nie trzymać stroju (to ulubiony gatunek klawiszy Daniela Pigońskiego). A oprócz łączenia żywego i automatycznego, perfekcyjnego i niedoskonałego (z nietypowym podziałem ról), a także oczywiście Polski z Niemcami – mamy tu jeszcze inne, mało ograne w popkulturze połączenie: zabawę i dźwiękowy chłód.