Jeśli nadarzy się okazja, obejrzyjcie koniecznie film „Strefa interesów” Jonathana Glazera. Dzieło można przedstawić jako opowieść o komendancie obozu Auschwitz, niesławnym Rudolfie Hössie, i sielskim życiu jego rodziny tuż za obozowym płotem.
Od pierwszej sceny widać, że znaleźli swoje miejsce na ziemi: blisko jest rzeka, las, no i jeszcze ten piętrowy dom. Pani Hedwig Höss ma ogródek warzywny oraz większe miejsce wypoczynku pod gołym niebem, z basenem i leżakami, ogrodem kwietnym, szklarnią. Przyjmuje wizyty koleżanek, zarządza liczną polską służbą. Czy to aby nie Żydówki?, niepokoją się koleżanki. Ich mężowie też mają blisko do pracy, koleżanki dobrze rozumieją, co znaczy mieć futro z Kanady.
Od terenu obozu willę oddziela tylko betonowy płot. Z okien widać wieżę strażniczą. Pan Höss ma blisko do pracy i jest tak zaangażowany, że pracuje po godzinach. Ma świetne wyniki. Nigdy się nie denerwuje, a jego głos zawsze pozostaje miękki, chłopięcy, nawet gdy w swoje urodziny spełnia na ganku toast z oficerami. Na szczęście dba też o to, żeby spędzać trochę czasu z dziećmi, a ma ich z żoną piątkę. Jeżdżą razem nad rzekę, spacerują po lesie, pływają kajakiem.
Większość filmu toczy się jednak w willi i zadbanym ogródku. Czasem jakiś pakunek przyniesie człowiek w roboczym uniformie, ale nie wiadomo, skąd przyszedł. Kiedy pan Höss świętuje urodziny, gra mu orkiestra, ale nie wiadomo, skąd dobiega muzyka. Kominy wypuszczają czarny dym, czasem buchnie ogień, ale drzewa i ogrodowe rośliny rosną szybko i już prawie zasłaniają widok. W domu na ogół się milczy. Jedyną żywą osobą wydaje się niesforny pies, który czasem skradnie ciasto albo wbiegnie gdzieś nieproszony. Jego jednego Hössowie nie umieją lub nie potrzebują okiełznać.
W pracy tata wprowadza nowinki technologiczne, żeby poprawić wydajność i usprawnić workflow. Idzie mu tak dobrze, że upomina się o niego centrala. Następca już wyznaczony, nie ma odwrotu. Nie pomoże nawet zażyłość z SS-Reichsführerem, częstym gościem obozu i willi, zwanym przez dzieci „wujkiem Heniem”. Żonie nie w smak przeprowadzka w głąb kraju. Próbuje negocjować: „Jest nam tutaj tak dobrze! Wreszcie przenieśliśmy się z miasta na wieś, ale wszystko mamy za progiem, tak jak marzyliśmy. Znaleźliśmy tu nasz lebensraum”. Upiera się: „Nigdy stąd nie wyjadę”.
Nocami niebo oświetla czerwona łuna, słychać łoskot pociągów, rozpaczliwe krzyki, strzały. Dlatego nawet latem na noc zamyka się okna, a tata po kolei gasi światło w pokojach. Wąskimi korytarzami idzie na wieczorny obchód domu, przyzwyczajenie z pracy. Czasem zastaje córkę poza pokojem. Chyba lunatykuje, może ma koszmary? W sumie wygląda jednak na to, że po paru latach wszyscy się przyzwyczaili. Idylli nie narusza nawet ciągły płacz najmłodszego dziecka, urodzonego już tutaj. Druga nowa osoba w tym domu to zaproszona w odwiedziny matka Hedwig. Zwiedzając w ciągu dnia rezydencję, chwali gospodarność córki, ale nie wytrzymuje nawet jednej nocy.
Jest wreszcie najważniejszy wyjazd – w drugą stronę. W centrali Höss ma sporo papierkowej roboty i na dworze SS czuje się trochę nieswojo. Niby, jak to w tym dużym przedsiębiorstwie, obowiązuje hierarchia, ale rolę odgrywają też znajomości. Na dobre i na złe, bo po pół roku karta się odwraca – oto „wujek Henio” pilnie potrzebuje wizjonera, który poradziłby sobie z organizacją podróży 700 tysięcy osób z Węgier do dawnego miejsca pracy Rudiego. Nasz bohater postanawia wrócić na stare śmieci i podjąć tytaniczny wysiłek przeprowadzenia „Aktion Höss”. Żona szaleje z radości – znowu będą razem. Ale czy pan Höss naprawdę marzył o powrocie do widoków, dźwięków i zapachów swojego lebensraumu?
*
Wspaniałe jest udźwiękowienie tego filmu, wspaniałe są chłodne kadry Łukasza Żala. Te warstwy się uzupełniają. Obóz i to, co z nim związane, na zdjęciach istnieje w tle albo na skraju ekranu, jako część rzeczywistości tak oswojona, że niezauważalna. Co do dźwięku – mieszkańcy domu są jak sąsiedzi szpitala, którym syreny karetek tak spowszedniały, że przestali je słyszeć. To właśnie dźwięk w „Strefie interesów” jest tylko dla widzów, nie dla bohaterów. Urządzenie domu i ogrodu wydaje się zasadzką na widzów – miłośników designu z epoki, wygodnego modernizmu. Jakie ładne meble. Co za lustro! Ktoś z dużym smakiem urządził tę willę i jej otoczenie. Dałoby się tam mieszkać albo spędzić chociaż weekend. Gdyby nie te przeklęte, niemiłe dźwięki.
Nie widzimy ani jednego kadru z wnętrza obozu, ale wiemy, co działo się za płotem. Jasne, że bohaterowie też wiedzą – kominy krematorium naprawdę było widać z piętra – ale nawet ich poglądy to za mało, by usprawiedliwić istnienie obozów śmierci. Żeby żyć ze „spokojnym” sumieniem, muszą nie tylko to od-wiedzieć, ale też zapanować nad instynktami. Muszą sobie założyć worki na głowę. Życie-udawanie wydaje się korzystniejsze od życia-kontaktu z wrażeniami zmysłowymi. Nawet ich intymność, rozmowy o przyszłości są udawane. Sypialnia rodziców wygląda jak klasztorna cela.
Pewnego razu syn i córka bawią się w wodzie, a tata łowi ryby – i trafia stopą na fragment czaszki. Czyżby akurat obóz zrzucał coś do rzeki? Pan Höss natychmiast goni dzieci z wody, do kajaka i dalej, w burzy, czym prędzej do domu. Tam następuje gwałtowne szorowanie ciał ryżową szczotką, po czym wanna zostaje dokładnie umyta. Wraca porządek.
*
Film jest luźno oparty na powieści Martina Amisa o tym samym tytule. Czytałem, że tylko jedno zdanie w dialogach pochodzi z książki; pewnie to z sali balowej, którą gra zamek Książ. Powstało wiele, wiele godzin nagrań improwizowanych zachowań bohaterów w willi i ogrodzie. Dystrybutorem w Polsce jest Gutek Film.
Według oceny Adolfa Eichmanna w Auschwitz zamordowano 2,5 miliona osób. Höss – który na rozkaz „wujka Henia” od zera zbudował ten obóz, na długo przed konferencją w Wannsee – na podstawie własnych dokumentów stwierdził, że 1,5 miliona, a dodatkowo wielu zmarło z wycieńczenia i chorób. Dzisiaj historycy szacują liczbę ofiar obozu na ponad 1,1 miliona, w tym milion Żydów. Strefą interesów SS nazywano 16-hektarowy teren wokół obozu, z którego usunięto 9 tysięcy mieszkańców, w tym właścicieli domu zajętego przez Hössa z rodziną. W filmie willę Hössów, nie licząc prawdziwej kuchni, gra pobliski budynek mieszkalny, ale duży ogród, ten z basenem i szklarnią (na zdjęciu wyżej), jest prawdziwym ogrodem komendanta. Część domowych mebli zrobili na zamówienie właścicieli więźniowie obozu.
W rzeczywistości Hedwig Höss nie tylko wybierała i nosiła najlepsze ubrania zamordowanych Żydówek, ale też ubierała swoje potomstwo w rzeczy należące do mordowanych w obozie dzieci. Po wojnie znaleziono ukrywającego się w Niemczech komendanta, doprowadzono do jego ekstradycji do Polski i w 1947 roku postawiono przed Najwyższym Trybunałem Narodowym. Proces odbył się w Warszawie, w siedzibie Związku Nauczycielstwa Polskiego przy ulicy Smulikowskiego 6/8. Willę w Oświęcimiu widać z odległej o kilkaset metrów szubienicy na terenie obozu, zbudowanej dla jednego skazańca – Rudolfa Hössa.