Nowa płyta Taylor Swift ukazała się bez zapowiedzi w piątek 11 grudnia. Ta moda wśród najbogatszych firm oraz najbardziej kasowych postaci show-biznesu nieprędko się skończy. (czyli odnalezionych notatek część MCMLXD).
Posłuchałem i znalazłem na „Evermore” trochę dobra, fajne piosenki. Zresztą to właśnie podkreśla artystka w ramach opóźnionej promocji albumu: „Nie mogliśmy przestać pisać kolejnych piosenek”. Średnio podobała mi się bombastyczna płyta „Reputation” z 2017 roku, ale była ciekawa lirycznie. „Evermore”, czyli kontynuacja „Folklore”, jest lżejsza i łatwiej wchodzi. Takie swoiste wycofanie się z gwiazdorskiego wyścigu zbrojeń uważam za słuszne, szkoda tylko, że rozumiem słowa, ale nie dostrzegam przekazu. Paplanina o niczym, a co gorsza, podobne do siebie te numery, jakby streaming wypalić na cedeku.
Są momenty, że ta płyta jest sympatyczna, lekka, wciąż mamy tu jednak do czynienia z piosenkami za miliony. Trochę jakbym znalazł trzy niezłe piosenki na albumie U2. Nie wiem sam, jak się z tym czuję, ale pewnie niedługo zapomnę o „Evermore”, zwłaszcza że już go mylę z „Folklore”. Wprawdzie praca Dessnera przy produkcji dała dobry efekt, ale już śpiew Bon Ivera w jednym z utworów brzmi jak pomyłkowa wklejka z featu u kogoś innego. Ciekawi mnie wątek profilowania przebojów takich postaci jak Swift, jak to się odbywa. Krzepi to, że dała zarobić znacznie mniej popularnym artystom (wymienia ich Pitchfork).
W graniu melancholijnym i country’owym lubuje się portal NPR. To on naprowadził mnie na album Samanthy Crain „A Small Death”. Posłuchajcie proszę w parze z hollywoodzką Swift i oceńcie, gdzie leżą wasze uczucia, a nuż po stronie smutnej Samanty.
M. Ward, mamrotek, śpiewa „Lady in Satin”, ostatni album Billie Holiday z 1958 roku. Mimo że brzmi to jak muzeum, to wystawa piosenek kuratorowana przez Warda porusza – budzi emocje proste, lecz szlachetne. Holiday miała już wtedy zniszczony głos, więc ten mamroczący Ward pasuje. On to zrobił ascetycznie, z gitarą, za pomocą klasycznego Portastudio Tascama, czterokanałowego kaseciaka. Siedzi w tym jakaś prawda, ale czy większej wagi niż nowy album Taylor Swift? Muszę się jeszcze zastanowić. Porównajcie.
Poza tym w ostatnich dniach przekonałem się do przechwalonej przez zachodnie media płyty Adrienne Lenker. Imponują mi w niej nie tyle nawet piosenki, ile nastrój całości. Bo sama wokalna część nie miałaby sensu – zbyt wystudiowana, z tą manierą dopiętą na ostatni guzik. Gdyby tego nie nagrała dziewczyna z Big Thief, mało kto by się tym podniecał. Za to część instrumentalna jest znakomita, to takie miejsce na echo po piosenkach, czas na wybrzmienie słów – znakomity koncept odzwierciedlający może jakiś rodzaj wiary w życie po życiu. Oto mój wyrok, wmawiam artystce dziecko w brzuch, odczytuję transcendentalność w konstrukcji zwyczajnie bardzo dobrego albumu.
- Taylor Swift „Folklore” [Republic, 11.12.20]
- Samantha Crain „A Small Death” [Real Kind, 17.7.20]
- M. Ward „Think of Spring” [Anti, 11.12.20]
- Adrianne Lenker „Songs/Instrumentals” [4AD, 23.10.20]