Noc taksówek = dzień zielonej twarzy. Obudziłem się po czternastej. Osiedle huczało hip-hopem. Gdy ruszyłem do chińczyka po śniadanie, zorientowałem się, że to dzień koncertu w amfiteatrze. Bity odbijały się od bloków, powtórzone uderzenia stopy przetwarzały się w dziwaczne rytmy, zwielokrotnione linie basu spadały na grzejących się w słońcu staruszków jak lawina. Rap gdzieś w tym ginął, ulatniał się w jasne niebo jak gaz z otwartej puszki.
Chińczyk robił swoje, a ja skoczyłem do sklepu po chleb. Trzech młodzieńców robiło jakieś zamieszanie przy lodówkach z nabiałem, zdaje się próbując schłodzić jakoś piwo. Nabrałem ochoty na napój energetyczny. Też nie mogłem znaleźć lodówki z napojami. Gdy już znalazłem, to w kolejce stanąłem za tą samą ekipą. Byli już weseli.
- Tyyy, śliwki w czekoladzie! Kup te śliwki w czekoladzie!
– Odbiło ci? Śliwki będę kupował.
– Kup śliwki, one są zajebiste! Trzydzieści osiem złotych za kilo, o ja pierdolę!
– Zęby mnie bolą po tych śliwkach, nie kupuję żadnych śliwek.
– O ja pierdolę!
No i poszli na te koncerty bez śliwek.
Dzień wcześniej, jeszcze przed nocą taksówek, miałem okazję jechać mokotowskim autobusem z inną grupą zmierzającą na jakiś rodzaj imprezy. Tych było czterech: skejt, hipster, juby i człowiek bez właściwości. Koło osiemnastki, bo jeden mówił, że może podwieźć resztę. I dialogi też były. Wyjąłem słuchawki.
- A T‑Mobile to jest w całej Europie już?
– Może.
– I co, płaci się tyle samo za telefon w całej Europie? Tyle samo w Niemczech płacę za internet co na Słowacji?
– Nie no, co ty. To przecież jest wszędzie inaczej. Weź sobie na przykład McDonalda, cheeseburger kosztuje w Warszawie dwa złote...
– Trzy złote!
– ...dwa złote kosztuje, a na przykład jak byłem w jakimś Piotrkowie, to dwa pięćdziesiąt.
– Bez kitu.
– A najdroższe cheeseburgery to chyba w Bułgarii jadłem. Stary! Cztery lewa. Nigdzie cheeseburger tyle nie kosztował co tam.
– A ile to jest? Osiem złotych? Czy dwa złote?
Podróżnik zmienił temat, bo pytanie było od tego przezroczystego. Pod SGH-em wysiedli.
Tam cheeseburgery, śmigałem w piątek na urodziny, kebab pod Pałacem za siedem złociszy, na miejscu szklanka herbaty za osiem. I dalej też bez głowy do interesów, z urodzin – i od dziewcząt – na parapet do przyjaciół, gdzie same pary i film weselny w tle.
następne posty nie w temacie „muzyka, blanty i słodycze” będą kasowane
Mam takie wrażenie, że coś przegapiłem, ale niech tam – muzykę (check!) koleżanka miała zamówioną, że grać będzie, ale jak zobaczyli pendrive’a, to się ofąfali, że miał być laptop. Mnóstwo czekolad (check!) ta koleżanka dostała. Oraz – jedynie tę koleżankę tam znałem, a że byłem wcześnie, to kolejno wszystkich poznawałem i później przedstawiałem. Więc, kiedy porozmawiałem z E. i z A., i przyszło do przedstawiania, kiedy trzeba coś o każdym powiedzieć, to było to mniej więcej tak:
– A., to jest E., z którą, ma takie wrażenie, już się poznaliśmy kiedyś, ale jednak nie, więc mam nadzieję, że ten ktoś, kogo kiedyś poznała, przynajmniej fajny był. E., to jest A. która mieszka na osiedlu policjantów i wojskowych, których synowie są dilerami (check!) i nikt ich nigdy nie ruszał.