Ciemna muzyka nie jest już taka jak dawniej, robi się zwyczajnie groźna, jak nowe płyty Lotto. Nie istnieje właściwa kolejność ich słuchania, bo to nie jest podwójny album.
Zacząłem od „Axolotla” i okazało się, że to najcięższy materiał zespołu („Moth” z „Hours After” jest dużo głośniejsze, ale nie tak ciężkie), który wiecznie się zmienia. 13 niedługich utworów. Dawniej robiła na mnie ogromne wrażenie gra Pawła Szpury blachami, metaliczna maszynowość, później lub wcześniej „Lotto techno”. Teraz zostały tylko strzępy dźwięków bębnów, niepodobne już do brzmienia zestawu perkusyjnego.
Najbardziej klasyczny rytm na „Axolotlu”, choć też mocno przykryty i hm, ubogacony, jest szkieletem utworu „Room”. Jednak w większości materiału okrawki uderzeń chowają się pod warstwami przetworzeń. Ma to charakter ograniczający, zawężający, tak jakby bramka, przez którą przechodzi dźwięk, była wąziutka, ale mieściła tym bardziej finezyjny kształt. Jak dziurka na klucz w nowoczesnym zamku. Na tej płycie zostaje esencja dźwięku. Bębny to przykład, podobnie nie słyszę już rodzonych instrumentów Mike’a Majkowskiego i Łukasza Rychlickiego – kontrabasu i gitary.
Tylko oddech syntezatora, wibrowanie organów, błądzące bulgoczące basy, też chyba generowane, wreszcie rozpoznawalny głos Antoniny Nowackiej i głos Lazy Dolphin. Przeciągły, modulowany dźwięk syreny alarmowej. (Muzycy podpowiadają, że kontrabasu nie ma, gitara jest w jednym, a bębny albo przetworzone, albo w postaci automatu perkusyjnego; jest też głos i flet Majkowskiego, flet shakuhachi Emila Pietrzyka).
*
Przy tej płycie namysł nad tym, co właściwie słyszę, co robi ten dźwięk (nie: czego to dźwięk), czym może być za chwilę, daje umysłowi zajęcie na dłużej. Czym jest całość, którą opowiada Lotto?
Myślałem ostatnio o potrzebach związanych z muzyką. O czasem niewysłowionych oczekiwaniach wobec niej: żeby relaksowała, żeby nie męczyła, żeby pobudzała, żeby wzmacniała efektywność pracy lub efektywność odpoczynku, żeby nie przeszkadzała, żeby zagłuszała albo żeby ratowała przed hałasem, z którymi tak czy siak musi konkurować w każdej minucie życia. Mojego na pewno. Muzyka przez wiele lat łączyła się u mnie z obowiązkiem, co chwila odtwarzałem coś świeżego do sprawdzenia albo coś starego do nadrobienia. Bogactwo nowości sprzyjało nieuwadze, inne zajęcia domagające się wykonania przenikały do tego słuchania albo do głowy w zamierzeniu zaprzątniejętej wyłącznie muzyką. Wczoraj, przymierzając się do zakupu w jednym ze sklepów internetowych (na szczęście z odbiorem stacjonarnym), złapałem się na tym, że sprawdzam coś (słucham tego), żeby tylko dojechać jak najdalej, bez entuzjazmu i bez potrzeby. Mówiąc wprost, byłem gotów złożyć zamówienie na coś, co jest niezłe, dostateczne, żeby tylko przerwać ten sprawdzający odsłuch. Czasem trzeba klepnąć się w czoło. Nie czekałem na tamtą płytę, nikt jej nie polecił, nie jest nowością. Po prostu wyświetliła się i była inna, jakby spoza wzorca (napisało się: dworca), to wystarczy, żeby chcieć coś przesłuchać. Żeby wzbudzić w sobie poczucie, że trzeba sprawdzić, najlepiej całość, bo może warto kupić. Płyta OK, ale nie dla mnie – takie to proste. Ciekawość sobie jest. Bez żadnego obiektu rośnie, spada, coś pomaga znaleźć albo nic. Uroki riserczu, mawia mój kolega o pracy nad tekstem, która przynosi niespodziewane zdjęcia czy informacje, jednak nie do umieszczenia w tekście, zbędne. Lubię uroki riserczu, ale przestaję mieć czas na rzeczy, których dawniej słuchałbym do końca, czekając na jakiś błysk.
Daleko od tego miejsca są płyty, na które się czeka. Co nowego zrobią Chair, Coals, Rosa Vertov, Zvanai, Macio, Ola Bilińska, Ksawery Wójciński, NNHMN? Dobrze, że oni są, to tacy, które i którzy robią zawsze coś inaczej, jednocześnie pozostając sobą. Co zrobi Lotto? Gdzie postawi następny krok?
*
O wydawaniu dwóch płyt jednocześnie długo by pisać. Taki zabieg wydaje się przemyślanym zagęszczeniem, zrzuceniem materiału, by za długo go nie „ulepszać”, nie czekać, by kombinować już nad czymś następnym. Niech słuchacze będą na bieżąco. O nagranym w 2021 „Axolotlu” myślę, że to smoła, i to mocno skoncentrowana. Wir, w którym czuję się odepchnięty, ale u siebie. Najwięcej napisałem o rytmie, bo to Paweł Szpura jest autorem miksu nagrań. W przypadku nagranego latem 2022 „Summer” miks to dzieło Australijczyka Joe Talii.
Ta druga płyta z pozoru przypomina dawniejsze nagrania Lotto i mocno różni się od pierwszej. Brzmi ascetycznie, grana na klasycznych bębnach i kontrabasie, z dość senną, nikniejącą elektryczną gitarą, ma być według opisu odzwierciedleniem gorącego, dusznego lata tamtego roku. Ekstremę z „Axolotla” równoważy więc – albo przewyższa, ale o tym później – coś o źródle koncertowym, wspólne, skupione granie podszyte podobnie jak pierwsza płyta jakąś niecierpliwością, złą krwią, napięciem na skraju wybuchu trzymanym na wodzy. Ten album nagrali nie w studiu, ale w dużej sali koncertowej, która jest tu instrumentem dominującym – jej kubatura, echo, mierzona w metrach sześciennych duchota.
W „Summer” jest mniej melodii niż w „Hours After”, imponującej płycie z końcówki 2020 roku. Tytuł „Melody” brzmi niemal ironicznie, w porównaniu z treścią tamtego albumu jest jak obracany w rękach skrawek niż upstrzona mikrozmianami kołysanka. Ten utwór jest monotonny monotonią dawnej pracy w polu, zajęcia, któremu końca nie widać. Szarpnięcie strun kontrabasu nadaje rytm, gitara odzwierciedla nieustające staranie, odpływ sił i mdlenie rąk, bębny zamykają ruch, by ciało znów mogło się spiąć i wziąć zamach. Takie koło ruchu ciała: wysiłek, ulga i ruch zmierzający ku powtórzeniu.
Poczynię kolejne interpretacyjne nadużycie. Może ta płyta jest w jakiejś części o końcu świata, jaki znamy? O zniszczeniu klimatu, następowania po sobie okresów ciepła i zimna, światła i ciemności? O zachodzie cywilizacji, jałowym biegu, na którym stoimy, choć rozbudzone reklamami pragnienia tylko rosną. Coraz częstsza obecność ekstremalnych zjawisk pogodowych wymaga coraz dłuższych pauz w działaniu (niedających wytchnienia), momentów wymuszonego, drażniącego postoju. Będzie tego więcej, będzie coraz trudniej, nawet jeśli dojdzie do globalnego opamiętania się i ograniczenia emisji. Odwracanie skutków katastrofy to co innego niż zaprzestanie jej pogłębiania.
Bardzo dobrzy muzycy, a takimi są członkowie Lotto – tworzący projekt „lepszy niż każdy z nich osobno” – potrafią coś więcej niż tylko odtworzyć jakiś nastrój, atmosferę. Mam poczucie, że ich muzyka jest nie o dzisiaj. Owszem, rozmawia z tym, co jako słuchacze, ludzie, Ziemianie przeżywamy, ale też zawiera ostrzeżenia na temat przyszłości. Bo przecież przyczyny ludzkiego wiecznego zmęczenia, rozdrażnienia, poczucia braku wpływu na rzeczywistość – te przyczyny nie znikną, tylko się nasilą. Lato nie jest tym, czym było dawniej, stało się sezonem katastrof naturalnych i śmierci, strefą zagrożenia.
Nie umiem powiedzieć, która z tych płyt niesie mocniejsze wrażenia. Może ujmę to tak: „Axolotl” przytłacza, a „Summer” rodzi poczucie niemocy. Jakoś bezpieczniej czuję się z bardziej zaprzątającym uwagę eksperymentami „Axolotlem” niż z napiętym jak cięciwa nerwem „Summer”. Tak czy siak bez względu na powyższe uwagi należy je przesłuchać – dokładnie lub dla przyjemności – bo nagrał je jeden z najbardziej oryginalnych zespołów w naszej części Europy.
Obie płyty wydaje Gusstaff Records, w którego sklepie są już dostępne w ramach preorderu