Nie ma żadnego głosu, nie ma piosenek, są utwory. Ale nie takie nudne, z czapy podane, tylko wciąż zmieniające się, czy raczej zawierające w sobie kolejne mikrokompozycje. Takie matrioszki robi Psychogeografia.
Na wakacyjnym wyjeździe, do śniadania i porannej ulewy, oglądamy Puls Kids, czyli baranka Shauna albo Martę, gadającego psa. Zdarza się też TVN, tam jest poranny program, gdzie Tomasz Zubilewicz przedstawia prognozę pogody, do tego jest studio z kanapami, potrawy przygotowywane w wyłączonym piekarniku oraz rozmowy z dziwnymi osobistościami bądź gwiazdami sprzed 20 lat. Wczoraj widziałem Kasię Kowalską skarżącą się, że muzykom jest teraz trudno (hm, kto dostał od ministerstwa 80 tysięcy na internetowy koncert?), dzisiaj Patrycję Markowską, nie wiem, co mówiła, ale była obowiązkowa piosenka z playbacku.
Dopiero kontakt z telewizorem daje jakieś pojęcie o tym, w jaki sposób zostaje się w Polsce popularnym artystą i artystką, a przede wszystkim jak ten status jest podtrzymywany. Wiosną i jesienią dziwne programy ze śpiewaniem na antenie, oceny, porównania, oceny, kontrowersyjność na siłę, ludzka twarz bez entuzjazmu, pochwały wygłaszane przez zaciśnięte zęby, oceny. Latem te kanapy, pustosłowie, wymuszona naturalność, ludzie jak my. Zimą na każdym programie koncerty kolęd, w których występują czołowi katoliccy artyści – nie ma przed tym ucieczki, chyba żeby spędzać święta bez rodziny. W każdym momencie roku: nowy straszny singiel, stary hit, od którego ulewa się nawet wykonawcy, nowa kooperacja, prezent dla fanów, prezent dla siebie, nieszczęśliwego minotaura uwięzionego w labiryncie polskiego szołbizu, w pudełku od zapałek.
Dlatego staram się od czasu do czasu promować muzykę niezależną, słabiej znaną, a przynoszącą sporo satysfakcji, radości lub pracy umysłowej. Dygresja. Nie wiedziałem, jak to dobrze napisać: od lat wspieram? Chętnie promuję? Zawsze przychylnie patrzę? Błeee, zadęte to wychodzi. Może: pomagam chętnym dotrzeć nie tylko do muzyki głównego nurtu, ale też do artystów nie tak szeroko znanych.
Objawieniem września jest dla mnie Psychogeografia. Ten duet debiutuje w niewielkiej, ale sprawdzonej wytwórni, ale jest złożony z doświadczonych, wszechstronny artystów, którzy – to dla mnie najważniejsze – potrafią cieszyć się graniem, odkrywaniem, układaniem świata na nowo. To Paweł Krzaczkowski „Zajwert” oraz Piotr Łyszkiewicz (niedawno wydał wspólną kasetę z Hubertem Kostkiewiczem z Kurwsów). Gusstaff Records z Zielonej Góry wydaje im 4 września płytę kompaktową, a jego odnoga Don’t Sit On My Vinyl – cięty winyl (lathe cut) w nakładzie 66 egzemplarzy.
„Random Roots” intrygowało mnie, obiecywało wiele, ale obawiałem się, że skończy się rozczarowaniem. Gusstaff świetnie opisuje muzykę, ale w tym przypadku miałem wrażenie pewnego końca słownika, jakby natura tych kompozycji wciąż umykała. Teraz doświadczyłem niedostatków własnego myślenia i zacząłem rozumieć tę część trudną do wyrażenia.
Co dzieje się w tej muzyce? „Random Roots” zaczyna się od „rytmu rzeczy”. Szybko przedstawiają się kolejne elementy układanki: nieoczywiste rytmy pulsujące podskórnymi blaszanymi melodiami, to jest preparowane pianino, dalej elektronika, może nawet taśmowa, saksofony, klarnety, trąbka, grzechoty, brzęki, stuknięcia, kliknięcia. Nie ma żadnego głosu, nie ma piosenek, są utwory. Ale nie takie nudne, z czapy podane, tylko wciąż zmieniające się, czy raczej zawierające w sobie kolejne mikrokompozycje, takie matrioszki.
W ostatnim utworze „Kim-un-kamuy” jest taki spokojniejszy fragment, gdy syntezatory, generowany elektronicznie rytm i pianie jednego z drewnianych chyba instrumentów dętych składa się w całość przypominającą dokonania Jakuba Ziołka (we wrześniu premierę ma kolejny jego album, pierwszy po sporej przerwie, świetny). Przychodzą jednak kolejne piętra: przypływ i odpływ blaszanych dętych, clickandcutowe zawijasy, a potem szybkie wyciszenie, inny jeszcze rytm, inne zadumane wyznanie trąby lub klawiszy... To uduchowione coś, bardzo rytmiczne, wyciąga witki poza wszelki rytm, poza wewnętrzną logikę, buszuje tu duch w maszynie. Przyjazny duch.
„Jesteśmy przekonani, że pochodzimy z wielu miejsc naraz – piszą Krzaczkowski i Łyszkiewicz. – Niekoniecznie tych najbliższych. Afirmujemy tym samym ideę globalnej inkluzywności i przyjaźni. Taką też muzykę staramy się tworzyć”.
Repetytywność ułatwia wejście w Psychogeografię, znajome barwy dźwięków zapraszają dalej, lecz to właśnie rozbieganie się wątków, uciekanie i wracanie jak w kalejdoskopie może być definicją tej muzyki. Mówiłem, baranek Shaun.
Świetny wstępniak, a co do muzyki: Ciekawiej się czyta Twój wpis o Psychogeografii niż faktycznie się jej słucha :D
Pozdrawiam.