Z powodu niedawnego felietonu Wojciecha Orlińskiego obejrzałem „Blade Runnera”. Uderzyło mnie to, że to film bardzo bliski temu, który mniej więcej w tym samym czasie nakręcił brat Ridleya Scotta – Tony. Nie tylko dzięki „polskiemu” tłumaczeniu obu tytułów. U nas „The Hunger” został „Zagadką nieśmiertelności”, a „Blade Runner” – „Łowcą androidów”.
Zachęcam do obejrzenia tego filmu bądź zwrócenia się ku cennej literaturze przedmiotu. Czynię tu poniżej pewne spostrzeżenia, które mogą przeszkodzić komuś, kto jeszcze nie oglądał, albo sprawić przykrość komuś, kto oglądał i czytał i wie. To jest notatka na użytek własny. Dziękuję.
Tony już po „The Hunger” miał zrobić „Top Gun” i „Gliniarza z Beverly Hills II”, a potem m.in. „Prawdziwy romans”, który można postawić jeśli nie obok filmów Tarantino, to wyżej. W „The Hunger” obsadził Catherine Deneuve i Davida Bowiego w roli niespodziewanie starzejących się wampirów będących w skomplikowanym związku. Jak to się mówi, bez tej pary nie byłoby Tildy Swinton i Toma Hiddlestona w „Only Lovers Left Alive” (znowu polskie tłumaczenie tytułu ocierające się o perfekcję...). Wtedy z „The Hunger” raczej się śmiano, dziś też nie ogląda się go lekko i przyjemnie, a największe atrakcje to chyba scenografia i słynny buziak Susan Sarandon z Deneuve. Inni, w tym ja, sięgają po ten film głównie dla niepokojącego obrazu towarzyszącego piosence Bauhausu „Bela Lugosi’s Dead”. Dobra wiadomość dla tzw. melomanów: jest na samym początku.
Nieprzychylne recenzje wylały się także na „Blade Runnera”. Ridley niby ustawił romantyczną parę Harrison Ford – Sean Young, ale w rzeczywistości (oglądałem wersję reżyserską opublikowaną w 1997 roku) niespełnioną miłością Forda jest tu Rutger Hauer. Chciałbym napisać: demoniczny, ale on jest przecież najbardziej ludzki w tym filmie. Inaczej niż Sebastian – w sposób pozytywny. Bohater Forda podziwia Hauera, chciałby jak on mieć poczucie sensu tego, co robi. A wydaje mi się, że może mieć jedynie poczucie bycia wykorzystywanym do niecnych celów. Najchętniej Ford strzelałby w powietrze, gdyby tylko nie groziło to natychmiastową śmiercią.
A co zachęciło mnie teraz do filmu? Nie czytałem Dicka i nic nie pamiętałem z mojego pierwszego seansu „Blade Runnera” sprzed lat. W felietonie był podniesiony interesujący mnie wątek: „a co, jeżeli łowca sam jest zwierzyną”. Zgadza się. Nikt nie wie na pewno,czy sam nie jest replikantem. Dorzucam do tego poczucie winy łowcy oraz współczucie, jakim zaczyna darzyć replikantów, i odkładam „Blade Runnera” na półkę z filmami, które są lepsze dzisiaj niż za pierwszym oglądaniem.