O tym, że ta płyta wychodzi, świat dowiedział się w dniu premiery – we wtorek. Siódmy album duńskiego duetu The Raveonettes to szybka akcja. Zarówno Sune Rose Wagner (chłopak), jak i Sharin Foo (dziewczyna) mieszkają w Kalifornii, postawili więc na surfing.
Tytuł wziął się od popularnego wśród surferów miejsca na Maui, a singiel „Endless Sleeper” mówi o hawajskiej przygodzie Wagnera sprzed lat, gdy nakryty falą miał niemal zginąć. „To piosenka o niezbędnym do życia podejmowaniu ryzyka” – tłumaczy muzyk. The Raveonettes starają się nakryć słuchacza falą dźwięku. Ich firmowy melodyjny, potwornie głośny noise na „Pe’ahi” spotyka się z hiphopowymi breakbeatami („Killer In The Streets”, „A Hell Below”), harfą („Sisters”) czy chórkami („Z‑Boys”).
Wszystko świetnie, tylko że niespecjalnie czuję surfową odmianę – w europejskim shoegazie Raveonettes morska bryza była już wcześniej, coś nowego wnoszą te wciąż zmieniające się rytmy. Oboje weszli ostatnio w 41. rok życia, ale tworzą muzykę niedojrzałą, nastoletnią, w czym pomaga dziecięcy głos Foo. Głos nie śpiewa, raczej wydaje westchnienia. Dobrym ruchem jest tu większa emocjonalność, szczerość tekstów. Miało nie być ballad, ale jest rzewnie; piosenki w założeniu są urozmaicone, ale przeważa znajomy jazgot gitar i komputerowe bity. Najlepiej muzycznie wypada „When Night Is Almost Done”, hołd dla Emily Dickinson. Przechwałki o tym, że Raveonettes wykonali wielką woltę, są więc przesadzone. Starzy fani mogą spać spokojnie. Jak na cztery miesiące pracy po 12 godzin dziennie, niewiele na tej sympatycznej płycie zaskoczeń.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 25/7/14