Łodzianie żegnają się z rockiem – smutno-beztroską płytą otworzyli sobie nowe, ekscytujące muzyczne perspektywy. Tak jak wcześniej Radiohead, Damon Albarn, wreszcie The Beatles.
Za duży kaliber nazw? Dawno nie słyszeliśmy w Polsce takiej płyty jak „Lstory”. Nawiązania muzyczne do Beatlesów z czasów po albumie „Revolver”, gdy przestali już koncertować, są czytelne: L.Stadt sięgają po orkiestrowe aranżacje, chór, gitary zastępują klawiszami. Kierujący zespołem wokalista i główny kompozytor Łukasz Lach, niczym Fab Four z okresu „Sierżanta Pieprza”, sięga po psychodeliczne brzmienia instrumentów, a Harrisonem zostaje basista Adam Lewartowski – napisany i śpiewany przez niego utwór „Gdybym” brzmi jak hinduski odjazd „Within You Without You” w środku „Sierżanta”.
„Lstory” brzmi bardzo nowocześnie: bębny odbijają się niskim echem, gitary mają spory pogłos, klawisze, elektroniczne smyczki, nawet bas grany z syntezatora. Jednak Lach – jak 50 lat temu McCartney – włącza do zespołowego brzmienia nostalgię: stłumione partie fortepianu, mooga, jakichś starych organów. Dostojne melodie niczym z ulic przedwojennych miast, a przed-wojenność znaczy tu: niewinność, bezpieczeństwo, dzieciństwo.
Ale tego już nie ma. „Lstory” opowiada o upływie czasu, o niemożności powrotu, o zapominaniu i zabliźnianiu się ran. Nie tylko w duszy człowieka, ale też w tkance miasta („w oczach niknie ten świat” z utworu „Oczy kamienic”). Dlaczego bardzo amerykański dotąd L.Stadt nagle gra po angielsku i śpiewa po polsku? Autorem tekstów jest Konrad Dworakowski, a cały niniejszy materiał powstał z jego inicjatywy na potrzeby jednorazowego wydarzenia w ramach Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu. Oprócz Lacha i Lewartowskiego teksty Dworakowskiego śpiewa też Wielki Chór Młodei Chorei. To, że kontynuacją jednego koncertu we Wrocławiu stała się współpraca studyjna, jest bardzo dobrą wiadomością dla polskiej muzyki.
To oryginalny, odkrywający za każdym przesłuchaniem nowe walory album, a mający siedzibę w Łodzi chór, odprysk Gardzienic, jest rewelacyjny. Ci młodzi ludzie nie są jakimiś łapiduchami z opery, śpiewają na sposób nietemperowany, czasem im i Lachowi rozjeżdża się ostatnia spółgłoska we frazie. To dodaje śpiewowi spontaniczności. W mało śpiewnej polskiej kulturze wspólne piosenki rockersów i chóru są naprawdę odświeżające.
Wreszcie treść. Jak bardzo żywi muszą być ludzie, którzy rodzą się w umarłych dzielnicach? Z początku w uszy rzucają się zbyt poetyckie, nawet teatralne frazy Dworakowskiego. Z czasem do głosu dochodzą te prostsze słowa, zostawiające miejsce na interpretacje (jak w „Halo”, które można czytać jak opowieść o wizycie u milczących rodziców w sprawie przepustki do dorosłości). W psychodelicznych tekstach ożywają martwe, murowane pejzaże miast, w których dorastają kolejne pokolenia („złamane zęby bram”, „podbite oczy kamienic”, „arterie rur i studzienek” z kapitalnej singlowej piosenki „Oczy kamienic”).
Te piosenki muzycznie i słownie są bajkowe. Kojarzy się to z Damonem Albarnem, prostym gwiazdorem, który pewnym momencie przysiadł do fortepianu, wyciszył się i zaczął grać fenomenalne, zupełnie inne niż wcześniej rzeczy. Lach ma głos bardzo podobny do Albarna, nie ma jeszcze chyba tylko afrykańsko-ludowych fascynacji muzycznych. Gdy wokalista śpiewa w górnych rejestrach, brzmi z kolei jak Thom Yorke z Radiohead, następnego zespołu, do którego przygód „po zamknięciu tematu rocka” czytelnie nawiązuje „Lstory”.
„Pozwól zasnąć / Idzie sen” powinno wpaść w ucho wielbicielom płyty Artura Rojka „Składam się z ciągłych powtórzeń”. Lach śpiewa tu: „Miasto moje daj spać (...) chcę być i odejść/ chcę odejść”. Ta przejmująca ambiwalencja, z dodatkiem bezradności, wraca w „Moście”: „Myślę o świecie, który w oczach ginie (...) skaczę do rzeki, która nie płynie”.
Niechęć do działania. Zrujnowane, brzydkie, kochane miasto. Ludzie, których zabrakło, i świat, który dawno już powiedział dobranoc, a jednak wciąż potrzebuje kronikarza. „Lstory” brzmi przygnębiająco, ale na płycie są naprawdę jasne, zawstydzająco celne fragmenty. Choćby wtedy, gdy Wielki Chór Młodej Chorei śpiewa piękny refren: „Ja jestem stąd/ to moja opowieść (...) kiedy mnie pytasz/ kim się czuję/ odpowiedzi nie znam”.
Przepraszam, że cytuję całą płytę. Może za te wszystkie cytaty wystarczyłaby, również chóralna, puenta do „Gdybym”, wspomnianego transowego utworu Lewartowskiego. Tekst kończy się następująco: „Do ziemi, która grzebie/ by na nowo rodzić”. Gdzieś w tych omszałych, połamanych dekoracjach, w rdzy i odpadniętym tynku – jak na kolażu z okładki – przez beton przedziera się źdźbło trawy. Idzie nowe.
Tak jak dla L.Stadt – zespołu, który z rockandrollowców, a później miłośników country i surf rocka przemienił się w zjawisko na miarę Radiohead.
Tekst ukazał się 31/5/17 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji