W ostatnich miesiącach, które cierpliwie zmieniają się w lata, w prasie sporo jest reportaży i zdjęć z Dżungli, obozowiska 4 tys. uchodźców pod francuskim Calais. Czas na inną perspektywę – muzyczną. Rafał Kołacki, muzyk grup Hati, T’ien Lai czy Molok Mun, przez tydzień zapisywał w dźwięku życie Dżungli.
W jego field recordings ludzie wielu języków i kultur tworzą razem coś nowego: muzyka zachodnioafrykańska stapia się z bliskowschodnią, tradycyjnie arabska z rapem a cappella. Słychać coś jak skrzypce z metalowym pudłem rezonansowym, ale nade wszystko hałas agregatów.
Słuchamy strzępów improwizowanych koncertów, nagrań puszczanych z telefonów lub samochodowych głośników, a także czegoś pomiędzy – ludzi śpiewających, gwiżdżących, wybijających rytm do nagrania płynącego z radyjka czy smartfona. W Dżungli, którą co jakiś czas francuskie władze próbują zrównać z ziemią, oprócz młodych mężczyzn mieszkają starsi ludzie i dzieci – razem z nimi słuchacz obcuje z muzyką z ich rodzinnych krajów. Oczywiście towarzyszy temu tęsknota, ale też ulga, radość, nadzieja – takie, na jakie stać uchodźców z terenów wojny.
Poruszające jest to, że w muzyce, której słuchają i którą grają uchodźcy, tak oczywisty jest wpływ muzyki zachodniej (choćby hip-hopu, funku). Skale, rytmy i melodie są jak koszulki Barcelony, coca-cola i smartfony. Wrosły w kulturę Afryki i Azji równie mocno jak przywiezione z Europy czołgi i bomby. Warto posłuchać – to nie tak dalekie od tego, co znamy w Polsce.
Tekst ukazał się 17/6/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji