Zosia Mikucka opowiada, co robiła od czasu wydania swojej drugiej płyty „SNMK” – m.in. o wyjeździe do Stanów – oraz mówi co nie co o swoich najbliższych ruchach. W przygotowaniu są zarówno polskie, jak i angielskie piosenki. I jeszcze coś.
Co się u ciebie działo po wydaniu płyty „SNMK” (jesień 2012)?
Od „SNMK” minęło trochę czasu. Zdarzyło się wiele. Jeszcze zanim wydałam „7pm” w Berlinie, grałam solowe koncerty, ale te po wydaniu „SNMK” były szczególne, bo solowość była w pełni świadomym wyborem. To, że jestem na scenie sama, to moja decyzja. Przeważnie podróżuję sama, mój kontakt z publicznością podczas koncertu jest specyficzny, bo wszystko spoczywa wtedy na moich barkach. Jeśli ja nie będę mieć dobrego dnia, jeśli będę odseparowana od publiczności myślami itp., to nie złapię kontaktu i „nie uda mi się opowiedzieć historii ‘SNMK’ ”...
Gdzie występowałaś poza Niemcami i Polską?
Po wydaniu „SNMK” po raz pierwszy pojechałam do USA i zagrałam tam na festiwalu, na którym rzadko grają zespoły z Europy. Byłam chyba pierwszym w historii wykonawcą z Polski. UTOPiA fest to festiwal niesamowity i dwutygodniowy pobyt w Stanach był niesamowity. Chciałabym podziękować Instytutowi Adama Mickiewicza za to, że wsparł mnie, również finansowo, podczas tego wyjazdu. W maju – też dzięki IAM – graliśmy w Stambule w Muzeum Pera. I tu znów zastrzyk inspirujących emocji.
Czy przygotowujesz już materiał na nową płytę?
Po powrocie ze Stanów nagrałam około dziewięciu nowych piosenek. Piosenki są po angielsku, chciałam je wydać, nawet w Polsce. Kupiłam sobie nową gitarę, tym razem elektroklasyczną. Cały angielski materiał jest bardziej akustyczny i mniej „elektrowy”... i powstały takie klimaty: LINK, LINK.
Zaangażowałam się z powrotem w sztuki bardziej wizualne niż muzyczne, zaczęłam bawić się w projektowanie kolekcji (męskich), prototypy, materiały, technologie... i próby łączenia tego z piosenkami – tymi angielskimi. Mam plan, w szyciu pomaga mi moja mama (rodzice projektowali kiedyś odjazdowe kiecki dla kobiet, mieli firmę). Teraz jest taki moment, że amerykańskie piosenki i kolekcję odkładam na później. To znaczy nie chcę tego traktować jako następnego albumu Soniamiki – ale jako coś, co się wykluje w jakiejś formie.
Opowiedz o opublikowanej ostatnio piosence „Fala”. Ona już nie jest po angielsku.
Obecnie znów piszę po polsku i chcę wydać album polskojęzyczny. Na tej nowej fali polskich piosenek powstała właśnie „Fala”. Różne istotne dla mnie tematy kołaczą mi się po głowie i mówienie o tych rzeczach po angielsku byłoby zbyt abstrakcyjne, więc piszę po polsku. Mam nadzieję, że uda mi się jak najszybciej wydać kolejną płytę. Nie jest to zależne wyłącznie od mojego tempa, bo obecnie znów szukam wydawcy.
Jakie to ważne tematy? Jakich będziesz używać instrumentów?
Będzie na pewno jeden kawałek z gitarą klasyczną! Będą polskie piosenki i będzie więcej historii (osoby, które bywają na moich koncertach, wiedzą, że mówię o historiach/przygodach Laury i Midena). Będzie dużo o obecności, czyli o byciu obecnym. O byciu namacalnym i prawdziwym. Tak sobie to wyobrażam. I będzie chyba trochę bardziej bajkowo. Ale wszystko się okaże. Później.
Zaliczyłem przed rokiem te opowieści o Laurze i Midenie, nawet kupiłem płytę. Dwadzieścia osiem peelenów, nie zapomnę, bo Zosia koniecznie chciała mi wydać dwójkę, której akurat nie miała. Więc dostałem monetę zagraniczną – którą miała od mamy. Zgubiłem ją prawie od razu przez dziurę w kieszeni, prawie od razu też się zorientowałem i znalazłem kilkadziesiąt metrów wstecz na chodniku. Obejrzałem dokładniej – okazało się, że ma malutkie serduszko („So I got that goin for me which is nice”). Nosiłem w portfelu gdzieś do początku czerwca, kiedy to ekipa Ballet School podpisywała mi płytę w lokalu naprzeciw tamtego, skojarzyłem i zaproponowałem Rosie oddanie pieniążka komuś w jakimś innym mieście. Czy pieniążek kontynuuje międzynarodowe podróże? To się już pewnie nie okaże. Też dobrze.