Zacząć miałem od tego, że ile można tak samo, a skończyć na tym, że to jednak bardzo ciekawy zespół. Aż tak dobrze nie jest. Sleaford Mods, duet z okolic Nottingham, wydał właśnie trzecią płytę w ciągu trzech lat (nie licząc składanek). Muzycznie niewiele ona się różni od poprzednich.
Jeden czterdziestolatek (Jason Williamson) pokrzykuje, wypluwając wulgarne teksty o tym, jak wkurzone są chłopaki na brytyjskiej prowincji, bo im ciężko, drugi (Andrew Fearn) klepie elektroniczne bity oparte na monotonnych basach, prosto z punk rocka, i na prostych pętlach perkusji. Raz, dwa, trzy, cztery.
Ostatnio ci niedobrze wychowani i źle ostrzyżeni panowie zaczepiali zespoły, których nie lubią, trochę w stylu polskiej grupy Psychocukier sprzed paru lat. Nie podobają im się Kasabian oraz Slaves (ci ostatni rzekomo zrzynają ze Sleaford Mods, a w dodatku na zdjęciach przybierają podobne pozy). Na „Key Markets” zaczepiani są dodatkowo m.in. Jack White (choć ten chyba pozytywnie), Puff Daddy i grupa Von Bondies („Bronx In A Six”).
Spoza świata kultury po głowie dostają np. szef liberalnych demokratów Nick Clegg oraz niedoszły premier, były przewodniczący Partii Pracy: „Miliband got hit with the ugly stick, not that it matters/ the chirping cunt obviously wants the country in tatters/ they all do, two arms, two legs, fuck you/ fuck you all, we don’t want radio play”. I tak dalej w tym stylu, choć akurat ten utwór („In Quiet Streets”) Williamson kończy prawdziwym śpiewem. Niespodzianka – nie umie śpiewać.
Jeśli chodzi o muzykę, to jakiś świeży powiew, bujanie w czarnym kolorze, słychać w „Silly Me”, jakieś echo trip-hopu (?!) za to w „Rupert Trousers”. Reszta u Sleaford Mods po staremu. Muszę przyznać, że wrażenie świeżości się rozpłynęło, duet nie podbije już świata, choć świat lubi przecież takich przeciwników międzynarodowego kapitału. Brytyjscy fani piszą, że „proper”, ale ciekawe, czy w Polsce taka punkowo-dresiarska grupa byłaby „prawilna”?
Tekst ukazał się 28/7/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji