Jeden z ważnych głosów przełomu wieków nie przestaje zasypywać słuchaczy nowymi płytami (to piąta od 2009 r.). Muzycznie jest po staremu, choć delikatniej, na szczęście głos też ten co dawniej – czarujący, niski, zdarty.
W sam raz do opowieści o tym, że rozstał się z kimś, z kim nie powinien był się rozstawać, ale że ostatecznie nie skończyło się to wszystko tak źle, jak mogło; czego żałuje.
Człowiek, którego pełne nazwisko jest w tytule albumu, przygotował zestaw słonecznych utworów odpowiednich na wiosenne ekskursje. Wyraźnie czerpie tu z lennonowskiej tradycji piosenkarskiej, serwuje utwory oparte na grze na gitarze akustycznej i pianinie. Okrasza te ciche piosenki dyskretnymi smyczkami („Agatha Chang”, „Kindred Spirit”) czy instrumentami drewnianymi dętymi. To wszystko plus konfesyjny wymiar tekstów zbliża słuchacza do autora, skraca dystans.
Mielizny takiego podejścia zdradza świetny akustyczny utwór „Parallels”. Everett śpiewa do ojca: „I know you’re out there somewhere/ and I know that you are well”. A raźny, grany z zespołem „Mistakes Of My Youth”? To całkiem wzruszająca piosenka ze słowami typu: „I can’t keep defeating myself/ I can’t keep repeating the mistakes of my youth”. Tako rzecze stary byk, facet mający 51 lat. Andrzej Franaszek byłby może z tej poezji kontent, ja nie jestem, bo od Everetta słyszałem to samo setki razy.
Wersja rozszerzona zawiera drugie tyle utworów. Dzięki serwisom streamingowym wiem, że wystarczy mi wersja „zwykła”. Nic nowego, ale fajne.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 2/5/14