Samotłumaczący się tytuł. Gra multiinstrumentalista Kuba Łuka, który jako producent muzyczny odpowiada np. za brzmienie debiutu Drekotów „Persentyna”, pracuje też m.in. z Maciejem Szymczukiem w duecie Another One.
Łuka (tu jako Luka) dwa tygodnie po przeprowadzce do Lizbony stworzył pięć utworów, które składają się na epkę „Five Songs From The Lisbon Balcony”. Szybko i bez fanfar.
Muzyk używa instrumentów klawiszowych, perkusyjnych i strunowych, a nawet nagrań terenowych ze swego balkonu, żeby w ciepłych barwach odmalować noc i dzień stolicy Portugalii i jej okolic. On sam nazywa to muzyką filmową – a jako twórca muzyki do spektakli i filmów wie, o czym mówi. Trochę improwizuje, trochę realizuje przyjęte wcześniej koncepcje.
Jestem całym sercem za ścieżką dźwiękową tego rodzaju, co w pierwszym na płycie „Sun” – stłumiony rytm, mało perfekcyjny fortepian w roli głównej, instrumenty smyczkowe i basowy akord. Drobienie i delikatnienie. Bardziej dostojny „Ocean” wykorzystuje jeszcze np. elektroniczny rytm, a „Katarina” wychodzi od niepokojącej fortepianowej melodii, by z czasem oprawić ją partią syntetycznych chyba smyczków, a nawet akordeonu i rozbroić, przemienić w żart. Łuka nie spieszy się nigdzie i starając się zrelaksować słuchacza, unika mroku muzyki, którą tworzył lata temu jako MorF i Blare For A. „Five Songs From The Lisbon Balcony” to krótkie, ładnie brzmiące historyjki. Trudno odmówić im uroku, trudno też przypisać im wielką wagę. To drobny, niespodziewany prezencik.
Tekst ukazał się 2/3/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji