Muzycy z Wybrzeża mają łatwiej. Gdy ma się Bałtyk w zasięgu roweru, nie myśli się o tym, czym różni się szum morza od bicia fal o brzeg. Tam inaczej się czuje, słyszy – inaczej gra i śpiewa.
Mordy, kwartet z Sopotu, grzebią w psychodelii lat 60. i post rocku lat 90. Brzmienia akustyczne łączą z rozjechanymi, przetworzonymi gitarami, a ich muzyka jest ciągłym eksperymentem, próbą sił. Rytm w singlowym „Dogs of Heart” jest jak rwąca rzeka, nad którą wyrastają kaniony rozdygotanych gitar. Mocny punkt płyty to oddychające, akustyczne „Feeling”, „mała piosenka”, która obudowuje się przefiltrowanymi szmerami. Utwór tytułowy też zostawia dużo miejsca, a to zmusza do skoncentrowania się na nieznacznościach.
Jednak ozdobą „Nobody” są postrockowe konstrukcje – „Perły” czy druga część „2 oceanów”, riffowa i połamana mikstura, w której Mordy nie zapominają o melodii. W ogóle na „Nobody” prominenci trójmiejskiej sceny wreszcie dużo śpiewają i są bardziej niż kiedykolwiek przystępni.
Tekst ukazał się 20/10/11 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji