Trzy lata po wydaniu debiutu pod sztampowym tytułem „Home” Oly wciąż jest młoda (24 lata), nadal ma pretensjonalną kropkę po pseudonimie, za to zaczęła pisać swoje nastrojowe piosenki po polsku (jest teraz pół na pół z angielskim).
Artystkę odkryła pięć lat temu wytwórnia Nextpop ceniąca młodzież śpiewającą piosenki z pogranicza popu, folku i elektroniki (Baasch, Fismoll, Kari). Ta wytwórnia szczyci się hasłem „songwriters’ label”, ale utalentowanej Aleksandrze Komście bardzo pomaga na nowej płycie Andrzej Konieczny (aranżer, producent, realizator, instrumentalista). Do tego Baasch zaśpiewał jeden utwór, Smolik dograł się w singlu „Zniknę zniknę”, na płycie wystąpili też m.in. weteran Robert Amirian, twórca Nextpop, czy Paweł Stachowiak z kolektywu EABS. Konieczny pokierował nawet orkiestrą symfoniczną.
Wszystko się zgadza, bo Konieczny pilnuje, aby każdy dźwięk na płycie pomagał piosenkom i śpiewowi Oly, to ona ma tu być gwiazdą. Najlepsze piosenki Oly to te, w których jest najwięcej miejsca na jej głos („Listy”, „Reading Words from Silver Screen”, „Now Run”). Jednak do „Rzeczy których...” pasuje nawet głośna końcówka „Hologramu” z rytmiczną gitarą, przesterowanym basem, bębnami i syntezatorami. I bez wokalu. Nawet zimne, syntetyczne „There Is No One”. Nawet pogodne, znaczone klawiszami i instrumentami perkusyjnymi „My Home”.
Jeszcze jedna rzecz, która się nie zmieniła – Oly niezależnie od formuły piosenki ma charyzmę, a niezłe, choć momentami mgliste polskie słowa tylko pomagają. W „Zniknę zniknę” są naiwne, ale to przywilej młodości, a melodia bardzo dobra. W nieco słabszym „Hologramie” to wersy ciągną piosenkę do góry: „Każdą wadę/ każdą z moich twarzy/ możesz spalić/ znam je na pamięć”. Szkoda, że piosenki bonusowe działają na niekorzyść płyty, ale i tak mamy do czynienia z solidną produkcją.
Tekst ukazał się 9/12/18 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji