Po wysłuchaniu tej płyty odruchowo szukam starych nagrań Mogwai i Explosions In The Sky. Wydaje się, że „The Calm Blue Sea” dorównuje dokonaniom tych prominentów grania cicho-głośno.
Bardzo gitarowe, mocne, ale zarazem delikatne i czułe utwory trwają po kilka ładnych minut, ale utrzymują uwagę słuchacza. Wciąż coś się dzieje, choć nie ma tu rytmicznej matematyki, brak zwrotek i refrenów, a jeśli jest ludzki głos, to puszczony z taśmy. The Calm Blue Sea stosują metodę podobną jak Mogwai – dokładają do siebie delikatne, melodyjne motywy, powtarzając je tak długo, aż zgubią się pod kolejnymi warstwami. Następuje eksplozja, coś w rodzaju heroicznej kulminacji, gdzie dyscyplina ustępuje miejsca spontaniczności, uwalnia się energia. I zero narcyzmu. Nie ma w tym agresji, a jest coś, co wydaje się należeć tylko do gotyckich katedr, raf koralowych i wędrówek węgorzy opisywanych przez Cortázara.
Tekst ukazał się 4/8/11 w „Dużym Formacie”
Najpiękniejszy zespół na świecie!