Thundercat to basista elektryczny z Los Angeles. Nazywa się Stephen Bruner, rocznik 1984. Już dziesięć lat temu grał z Erykah Badu, ostatnio był jednym z architektów świetnej płyty Kendricka Lamara „To Pimp A Butterfly”.
Zdążył też podziałać w legendarnym hardcore-punkowym zespole Suicidal Tendencies. Teraz na stałe współpracuje z Flying Lotusem, kompozytorem ze sfery jazzowo-elektronicznej, a na swoją trzecią autorską płytę Thundercat zaprosił oprócz Lotusa tak popularnych raperów jak Lamar, Pharrell Williams i Wiz Khalifa. W utworze „Them Changes” na saksofonie gra Kamasi Washington.
Ta płyta nie jest łatwa, dopóki próbuje się ją położyć na półce obok dzieł innych artystów, wpasować w jakąś sekwencję. Thundercat jest niepodobny do niczego – to odmieniec, wariatuńcio, którego twórczość trudno zakleić etykietkami. Ona nie ma uzasadnienia ani objaśnienia, jest cudownie niezależna – stworzona, żeby dawać przyjemność, a jednak dzika; wirtuozerska, ale zupełnie luzacka. Proponuję więc dać sobie spokój z szukaniem śladów prowadzących do innych artystów, epok, miejsc i spróbować poczuć się dobrze w rozbujanym świecie Thundercata.
Otóż oczywiście bas, bulgoczący, wilgotny, rozchwiany. Całe pokłady klawiszy. Elektroniczna perkusja, często leniwa, bo to muzyka do relaksu i czucia się dobrze. Wysoki wokal, zwykle w harmonii, co daje wrażenie obcowania z jakimś red hot chili boysbandem. Funk, r’n’b, jazz, soul, ballada, piękne pioseneczki – śpiewanki. Thundercat często jakieś szmirowate jazzowanie spod lewej strony księżyca łączy ze znikającymi i wracającymi rytmami, atonalnością, dziwacznymi brzmieniami klawiszy wyciągniętych z lamusa. Poprawka – to się wydają stare brzmienia, bo odczucie elektronicznej czy komputerowej obróbki tych dźwięków jest bardzo silne. Przy czym obróbka nie zawsze znaczy polerowanie.
53 minuty zlatują jak z bicza strzelił, a Amerykanin mieści w nich 23 utwory. Od intro „Rabbot Ho” i szybkiego „Captain Stupido”, przez „Show You the Way” z udziałem popowych śpiewaków Kenny’ego Logginsa i Michaela McDonalda, aż po „The Turn Down” z Pharrellem. Najbliżej mózgownicy Thundercata przedarłem się, słuchając rozpędzonego „Tokio”, w którym śpiewa: „wanna hear all the sounds/ and see all the sights (...) gonna eat so much fish/ I think I’m gonna be sick (...) can I just stay one more day/ restless nights in Tokio/ oh my God it’s Tokio”.
Thundercat jest mądry i zabawny, to taki kumpel ze skłonnością do ryzyka, rzucania wyzwań, którym trzeba sprostać, jeśli się chce z nim kumplować. Tak, ma piosenkę, w której kwili do swojego kotka, dużo śpiewa o narkotykach, piciu i złamanym sercu – ale to jest kompletny świat, nie jakiś zbiór ciekawostek. Płyta zaczyna się ostro, na endorfinach, by pod koniec osunąć się w smętki (choćby utwór „3AM”). I to jest tak samo pasjonujące. Jeśli tylko na chwilę przestaniesz się irytować i niecierpliwić.
Tekst ukazał się 16/3/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji