„Znalazłem na pustyni wodę, zwilżyłem usta, obmyłem twarz” – śpiewał kiedyś Marcin Pryt. „The Great Division” jest jak ta woda. Okładka mówi wszystko: rozwalony stary kabriolet, stacja benzynowa, pustynia, kaktusy, sępy, skorpiony.
Rockowa Kalifornia w wersji Turnip Farm – narysowana po polsku – jest przymglona, luźna, śpiewna, piosenkowa. Muzykę napisał Marcin Lokś, śpiewa Kuba Ziołek – z kimkolwiek on grał (Tin Pan Alley, George Dorn Screams, Ed Wood), powstawały płyty warte uwagi. Nagrywa Michał Kupicz – z kimkolwiek pracował (Kristen, Indigo Tree, Coldair), brzmiało to poważnie. Nie ma obcyndalania się. Najlepsze jest to, że ta muzyka ślicznie się rozjeżdża, jest nieortodoksyjna, ma szerokie tło. Przelewa się w takie poranne klimaty: wylezie słońce czy nie wylezie, odpuści mgła czy zostanie już do końca dnia. Śpiewają dziewczyny. Zjawia się amerykański rock w stylu Yo La Tengo, lekki shoegaze, a w finale kojący dream pop. Jest czego słuchać przez te pół godziny.
Tekst ukazał się 9/11/12 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji