Byłem wczoraj na doskonałym koncercie. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze wydałem 40 złotych. Okazało się też, że jestem stary lis, jak chodzi o koncerty, bo przyszedłszy z ponadgodzinnym opóźnieniem, zdążyłem jeszcze ponetworkować gruby kwadrans i byłem w sam raz na pierwszy support.
Muszę napisać, co i jak było, bo ten koncert cały czas mi się miesza z tekstem, który powinienem dziś skończyć. Tym supportem byli Black Coffee, których epkę można zgarnąć na bandcampie odpowiedniej wytwórni. Taki to zespół spod znaku organizatorów koncertu, Warsaw City Rockers. Wyróżniał się tym, że miał niezłego wokalistę, z bardzo dobrym głosem, barwą, takiego człowieka jakby ze strefy hardcore/punk, a nie power pop. Nie wiem, jak go opisać, lepiej posłuchać. Zespół plaża i rock and roll. Strrrasznie przyjemne, chociaż w połowie setu temperatura opadła. Podobno dwaj tu są z The Phantoms. Urocze chłopaki. Lesław byłby z nich dumny.
Potem byli Teenagers, na których się szykowałem, ale tu już rzeczywiście hipsterka na całego (proszę machnąć ręką na to skojarzenie). W takie wrażenie wprawiło mnie to, że owszem melodyjność, owszem werbel bez naciągniętych sprężyn, prosty zestaw perkusyjny Karola jako instrument o ogromnych możliwościach sonorystycznych, HMG, bas idący równo śladem gitary, tak, wszystko się zgadza i jest przyjemne, tylko ten wokal. No tak to można śpiewać na Primaverze. Dziewczyna na wokalu, Daria, bardzo to delikatnie robiła, na mój gust. Taka zabawa w rodzaju „i tak nie zrozumiesz”. No to nie zrozumiałem, tylko nie rozumiem, dlaczego miałem nie zrozumieć. Nie wiem, czy iść poserfować, czy ratować wieloryba. Prawdopodobnie mam zignorować te wokalne zagadki i przejść do porządku dziennego. „To nie jest takie ważne, ziom”. Ważne były niedbałe akordy i klimat, uśmiech. Tutaj słowo „urocze” pasuje jeszcze bardziej niż w przypadku Black Coffee. Ale mniej niż w przypadku gwiazdy wieczoru.
Fajnie, że w Polsce takie coś powstaje. Kojarzą mi się te momenty, jak się ze straight edge’u się zaczęli wyłaniać dzisiejsi Elvis Deluxe, wcześniej Afraid Of That Day, Salad Days, wcześniej Superorfeo, ci wspaniali ludzie, którzy jako pierwsi (no, może z tych, co znam) zaczęli słuchać Turbonegro i Electric Frankenstein. Generalnie zawsze najfajniej jest odłączyć się i zacząć robić swoją robotę, różną od wszystkiego, co robią ludzie otaczający ciebie. Chciałbym, żeby w Warszawie zrodziła się taka scena, i żeby później uciekinierzy z niej, dysydenci, poszli w świat. Żeby zjeździli ze swoją muzyką Niemcy, Słowenię, Szwajcarię, Włochy, no i oczywiście Stany. Życzę im.
Na koniec grał Hunx And His Punx. Cudowna jest ta nazwa, różne znaczenia słowa „punk” mają tu swoje pięć minut, najważniejsza w nazwie jest chyba cząstka „his”. Bo tam jest przede wszystkim on i jego różne tożsamości. Chodząca, skacząca, prężąca się charyzma Hunxa. Jego pierwsze pedalskie „thank you” rozbroiło mnie. Tak, trzeba było użyć tego słowa, prawdopodobnie o to też chodzi w nazwie i w przekazie tego zespołu. Redaktor K. tylko kiwał głową, gdy po kolejnych tekstach Hunxa odwracałem się do niego, kręcąc głową. Powiększenie, w dużej części wypełnione przez bywalców imprez Warsaw City Rockers (tak słyszałem, bo przecież – jeszcze – na te imprezy nie chodzę), należało do zespołu, trzęśli publicznością, dostawali piski, wiwaty i brawa. Hunx był uroczy, gdy mówił, że chyba nigdy nie miał na koncercie tego szaleństwa, był wzruszający, gdy po kilku pierwszych numerach powiedział: „how do you know all these songs?”. Był cudowny, gdy dziwił się, że nie widzi w tłumie żadnych nagich torsów (natychmiast zobaczył), gdy inicjował sto lat dla Shannon, swojej basistki i chórzystki („niestety nie jest wolna”), zapowiadał, że jej zespół przyjedzie w październiku, a w listopadzie będzie Nobunny, albo odwrotnie, albo coś jeszcze mi się myli. Gdy mówił, że „stills” są OK, ale woli nie być filmowany.
Wspaniale im poszło. Kupili wszystkich i dostali mocne dowody, że są kupieni. S. miał rację, Hunx to rewelacja. Patrzyłem na szalejących w kotle, niektórzy ze szklankami pełnymi browaru, trzymali je chwytem futbolowoamerykańskim. Dziewczyny. Chłopaki. O to chodzi w rokendrolu.