Jak zwykle, czyli po raz wtóry, płyta tria Metz dostarcza wrażeń gwałtownych i przyjemnych. Kanadyjczycy to duma wytwórni Sub Pop – i słusznie, bo muzycznie nawiązują do jej złotej ery, gdy na przełomie lat 80. i 90. wydawała albumy takich zespołów, jak Nirvana i Mudhoney.
To wtedy hard rock widowiskowo zderzył się z punkiem, noise’em i popem. Ta mieszanka wciąż działa na słuchaczy, a w Polsce pamiętamy pełen dzikiej energii koncert Metz na skwarnym Off Festivalu dwa lata temu.
Zespół Alexa Edkinsa jest lepszy niż wtedy, w okolicy premiery debiutanckiej płyty. Zyskał na pewności siebie, umiejętnościach technicznych i zgraniu, ale – dość bezpieczne posunięcie – nagrał płytę jeszcze bardziej surową. Brak postępu w brzmieniu wynagradzają kapitalne, ogniste kompozycje z soczystymi brzmieniami gitar. Coś jak gwałtowna pobudka dla pary śniętych bohaterów ze zdjęcia na okładce. Nawet w szybkich kawałkach, jak „Nervous System”, Metz nieregularne akcenty stawiają idealnie, jak ciosy, metodą hardcore’ową. Bardzo dobrze wychodzi im też zabawa w walec, jak w zamykającym ten ledwie półgodzinny zestaw „Kicking A Can Of Worms”.
Tyle że muzycy nie umieją ukryć, że nawet tak jazgotliwe i pozornie przytłaczające granie oparte na monotonnym riffie sprawia im dziką przyjemność. To trochę jak z Faith No More próbującymi w latach 90. różnej maści ciężarów, zresztą riff z „I.O.U” pasowałby na album „King For A Day... Fool For A Lifetime”. Edkinsa nie wzrusza upadek cywilizacji i wartości: „I’m waiting for the sky to fall / I’m waiting in a shopping mall, with you”, śpiewa w „Wait In Line”. Takie to agresywne, a melodyjne numery z odrobiną humoru.
Tekst ukazał się 8/5/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji
Pingback:Najlepsze płyty roku 2015 - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty