Nowa płyta Pablopavo i Ludzików wywołuje dreszcz, który muzyka daje nam dziś tak rzadko. Eklektycznej i rozbujanej „Ladinoli” najbliżej chyba do mojego ulubionego albumu zespołu – „10 piosenek”.
- Reprezentuję tylko Stegny sprzed 25 lat i Grochów sprzed 10 lat. Żadnych innych ambicji – zastrzega Pablopavo. A ja mam poczucie, że zbyt rzadko opowiada o muzyce. Tymczasem wydany właśnie album „Ladinola”, czwarty nagrany z zespołem Ludziki, aż prosi się o szersze potraktowanie.
Wokalista energetyczny w Vavamuffin z Ludzikami bywa sentymentalny, a nawet ponury. Opowiada warszawskie historie bez happy endu, bohaterami czyni ludzi, którzy chcą dobrze, lecz – jak w filmach Kena Locha – mają pecha lub ktoś się na nich uwziął. To często zagubieni młodzi pracoholicy, starsi bezrobotni, ludzie niemal przezroczyści. Trzeba dużej wrażliwości, by wydobyć ich z tła.
Jednak ładna etykietka „poeta Warszawy” to nie to, na czym zależy Pablopavo. Na „Ladinoli” tekstach rzuca mniej warszawskich nazw, chętniej operuje nastrojem, a słuchacza – by nie rzec: czytelnika – wciąga w akcję najprostszymi słowami: osiedle, bloki, winda. Nawet tytuł nowej płyty jest odklejony od konkretu, którym Pablopavo tak zręcznie operuje: kojarzy się z esperanto, ale nie znalazłem go w słownikach.
Autor „Ladinoli” żyje ze swojej pamięci – tego, co wykuło się w niej na blachę, ale też tego, co wyblakło. Najlepiej oddaje to smętny „Ostatni dzień sierpnia”: wrzenie końca lata, melancholia miejsc, które mijało się mnóstwo razy, ale w głowie został ten jeden („przez 23 lata będę ten wieczór omijał”). Wspomnień czar polega też na tym, że po latach obrazy i daty się mieszają. W końcu już nie trzeba starać się zapomnieć.
Chyba że jest się bohaterką piosenki „Ola” słuchającą starych płyt zespołu Partia. Ona ma szybszą metodę: „Pali w upale stare listy/ pali w upale paręnaście zdjęć (...) czuje się dziś absurdalnie tak/ że nie wie czy ma 38 stopni, czy lat/ dzień zrzucania wspomnień”. Później, gdy w tło sfruwa akord pianina, Pablopavo komentuje: „Trzeba było zrobić to już dawno/ trzeba było, ale jakoś się nie robiło”. To jeden z tych jasnych, pogodnie melancholijnych utworów nowych Ludzików. Jak na Pablopavo wręcz radosny – i zahaczający o klimaty latynoskie.
Gdy ogłoszono tytuł płyty „Ladinola” i romans Ludzików z muzyką latynoską, spodziewałem się po płycie czegoś na kształt Manu Chao. Ale jest lepiej! Pablopavo z kolegami sięgnął też po soul, funk, elektronikę, bluesa. Nie chodzi o aranżacje całych piosenek, lecz o zderzenia różnych „nastrojów” instrumentów w danym utworze. Spogłosowana gitara, jakby grał Marek Jackowski z Maanamu, zderza się w „Blasku” z funkowym basem. Słychać też organy Hammonda i świetne chórki Leny Romul, jak w złotych latach wytwórni Motown, a do tego... ludowy instrument strunowy, zapewne cymbały.
A już kapitalne rzeczy wyprawia Ola Bilińska w „Zgubie”, gdzie gitarzysta Raffi Kazan gra jak Robbie Krieger z Doorsów, do tego syntetyczny bas z klawisza, perkusja ogrywana delikatnie miotełkami, dzwonki. Pablopavo dał tu jeden ze zrobionych po nowemu tekstów „wewnętrznych”, niemiejskich, rzecz o niedopowiedzianej relacji. Bilińska śpiewa jak duch, zjawa, a jej wokaliza nawiązuje do niedoścignionego wzoru – tego, co w „Pociągu” Jerzego Kawalerowicza wykonała Wanda Warska. Piękna rzecz. Ciarki przechodzą też, gdy słucha się pięknej piosenki „Dom”: „mamy lodówkę, radio i piec/ który rozgrzewasz, nucąc coś/ mamy nadzieję, strachy i chęć/ murowany dom kruchy jak szkło”.
Do kategorii utworów pogodnych i sentymentalnych zalicza się też „Człowiek ze snu”, zgrabne nawiązanie do „Snu o Warszawie”. „W niszy nisz siedzi miś, chętnie napije się wina dziś/ puść sobie misia, niech składa pieśni z zetlałych klisz”, zagaja Pablo. Melodia wkleja się w ucho bezbłędnie, a tekst relacjonuje badania nad pobazgranymi ścianami, aż nogi same chcą iść na podobną wyprawę, zastanawiać się, czyja ręka napisała najbardziej zdumiewające hasła. Pablopavo dodaje: „Jestem muzykantem, podpatruję miasto/ takim, jakie jest, i takim, jakie było”. Ostatnio podpatrywał je w obu tych wariantach jednocześnie w legendarnej kawiarni Amatorska przy Nowym Świecie, gdzie podpisywał płyty.
Jako amator muzyki Pablopavo przyznaję, że już dawno nie czułem, by jego nowa płyta była od razu tak „moja”. Na „Ladinola” jest w świetnej formie, ma zespół odważniejszy niż kiedykolwiek. Ten album może być „Revolverem” czy „London Calling” Ludzików – punktem zwrotnym i poszerzeniem pola działań.
„Ladinola” jest jak wiosenny wietrzyk, który rozwieje dziewczętom włosy, chłopcom wąsy, a wszystkim – smutki.
Fragment tekstu, który ukazał się 10/4/17 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji