Debiutowali przed dwoma laty, a teraz wydali drugą, w teorii„trudną” dla każdego zespołu płytę. Lepszą niż pierwsza. Tytuł „Wunderkamera” sugeruje jakieś dziwactwo, inność, kolekcję oryginałów z różnych parafii, ale piosenki z tego albumu to dobrze pomyślana i elegancko wykonana całość.
Slalom to trzech starych wyjadaczy z warszawskiej sceny eksperymentalnej i rockowej. Kierujący zespołem Baaba Bartosz Weber używa syntezatorów i samplerów, odpowiada też za bas. Bartłomiej Tyciński, filar ParisTetris i połowy zespołów z wytwórni Lado ABC, kolega Webera z Mitch & Mitch, oprócz gitar (kapitalne, chrupiące brzmienie w „The Murmansk Dragon”) również sięga po syntezatory. To od nich zresztą zaczął się ten zespół. Trzeci jest najmłodszy Hubert Zemler, perkusista, który inspiruje się nawet muzyką elektroniczną. Potrafi grać jak maszyna i doskonale improwizować. Cokolwiek zrobi, wychodzi bardzo melodyjnie.
W mniej elektronicznych momentach „Wunderkamera” słychać sporo Zappy, nonszalancji połączonej ze znakomitą techniką, ale uwagę przykuwa też piosenkowy talent Slalomu. Najbardziej polubiłem „Delphinne” – utwór zbudowany na tym, co Zemler ma opanowane do perfekcji: zniewalającym transowym rytmie, oraz partiach syntezatorów przypominających trochę spowolnioną Baabę. Śpiewa tu Joanna Halszka Sokołowska, wokalistka i kompozytorka znana z Der Father.
Równie intrygująco wypadają krótkie formy – jak kontrastujący hałaśliwą grę syntetycznych zabawek i melancholijne wtręty gitary „Psy Core Key” z popisem Zemlera – co dłuższe, zwłaszcza spokojny, zamykający całość „Sad SAD sad”. Wybrałem może te utwory z „Wunderkamery”, które najłagodniej obchodzą się z uszami, ale bardziej radykalne też dają się polubić.
Tekst ukazał się 28/10/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji