Ma 28 lat, mieszka w Sopocie. Debiutował fonograficznie w 2008 r., później m.in. aranżował instrumenty smyczkowe na bardzo dobrą płytę Jacaszka „Treny” oraz współtworzył z nim muzykę do „Sali samobójców”.
Stefan Wesołowski skrzypek w trampkach, posługujący się w swojej pracy także fortepianem, komputerowymi pętlami i – czasem – delikatnymi rytmami. Od pierwszego utworu wchodzimy w jego świat. Jedyne tu nagranie terenowe – szczekanie psa, dźwięk fal uderzających o brzeg; wiolonczela imitująca buczenie okrętowej syreny. Puzon, tuba.
W kompozycjach Wesołowskiego podstawowym środkiem artystycznym jest repetycja. Niczym w muzyce minimalistów, jak Steve Reich, utwór „staje się” w zapętlaniach i nakładaniu na siebie motywów instrumentalnych – dętych i smyczkowych – oraz układaniu z nich harmonii. Grane cierpliwie, długimi pociągnięciami smyczki wywołują skojarzenia z Henrykiem Mikołajem Góreckim, z kolei tytuł albumu został zaczerpnięty z „Tristana i Izoldy” Wagnera.
A jednak Wesołowski przynależy do porządku popkultury. To, co robi w muzyce, wydaje się bardziej zaawansowaną, mniej napuszoną wersją Sigur Ros (bez ludzkiego głosu, z wyjątkiem utworu tytułowego), a nawet – jeśli wolno sięgnąć głębiej – dalekim echem tang Gardela czy filmów Tarra. U Wesołowskiego dominują tonacje mollowe i nerwowy puls. Cudowny soundtrack na chłodne i ciemne miesiące.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 29/11/13
Pingback:Stefan Wesołowski - Rite Of The End - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty