Nareszcie letnia relaksacja na miarę tegorocznych upałów. Trudno stwierdzić, czy prowadzony przez 28-letniego Petera Silbermana tercet z Brooklynu umyślnie gra muzykę błahą i nieszkodliwą, czy jednak jest to skutek uboczny próby wydania albumu będącego summą świata.
Faktem jest nowojorska dbałość o krystaliczność brzmienia i zupełnie nienowojorska lekkość piosenek. Na piątej płycie The Antlers jest dużo miejsca, wokalista ledwo otwiera buzię, a muzyka też trzyma się z tyłu. Amerykańscy krytycy są zachwyceni „Familiars”, nie bardzo rozumiem dlaczego. Patos rodem z nagrań Mogwai (tempa) czy Beirutu (partie instrumentów dętych) trudno nazwać wynalazkiem, introspektywne teksty włożone w powolne, długie i uroczyste utwory rozpływają się, nikną.
Podobny, wzmacniany momentami ciszy patos wytwarzali Niemcy z grupy Bohren & der Club of Gore, oni jednak mieli poczucie humoru, którego śladów u The Antlers niewiele. No, może te nastroje w „Doppelgänger” zbliżone do późnego Tiamatu: „If you’re quiet, you can hear the monster breathing/ Do you hear that gentle tapping/ My ugly creature’s freezing”. Komedia, prawda?
Tłem tych wyznań są jednak smętki pierwszej wody. Ten utwór do mnie przemawia – reszta jest jak prześwietlone zdjęcia z wakacji, wypada z głowy raz-dwa, zostaje tylko nastrój. Momentami „Familiars” brzmi jak muzyka do niemego filmu (te jazzujące brzmienia). Dopiero blisko konkluzji albumu, na bardziej ożywionej, skrzydlatej nucie, znajduję drugi biegun „Doppelgängera”: „We have to make our history less commanding” („Surrender”).
Tekst ukazał się 5/8/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji
Jacek miał ewidentnie zły dzień. Myśli z nikąd zawładnęły jego umysłem i wydał z siebie „to”.Proszę nie słuchajcie Jacka. To piękna, delikatna i wciągająca myzyka i liryka. I piszę to „Ja” z perspektywy 2023 r. Audiofil.