Rok minął od płyty „Star Wars”, którą zespół Jeffa Tweedy’ego, jak to się brzydko mówi, odświeżył formułę. Tamten album zawierał piosenki krótkie i zadziorne, a country’owo-jazzową melancholię zespołu z Chicago przyćmił rock.
„Shmilco” jest akustycznym rewersem „Star Wars”. W świetlistym brzmieniu jest jeszcze więcej Beatlesów, a piosenki trwają po dwie-trzy minuty. Prosty kurs? Utwory są upstrzone jazzowymi akordami (to gitarzysta Nels Cline) i perkusyjnymi zagadkami w stereo („Just Say Goodbye”).
Na płycie rządzi akustyczna gitara i karmelowy głos Tweedy’ego. Tytuł i okładka Joana Cornelli są prześmiewcze, ironiczne, ale teksty – nie. Dziesiąty album Wilco traktuje o goryczy dojrzałości i zmęczeniu wiecznym outsiderstwem. W świetnym muzycznie „Normal American Kids” Tweedy opowiada, jak nie cierpiał „zwykłych amerykańskich dzieciaków”, w „Happiness” wyznaje: „So sad that happiness depends on who you blame” („szkoda, że bycie szczęśliwym zależy od tego, na kogo zrzucisz winę”). W rytmie bitelsowskiego „Get Back” śpiewa: „I cry, cry, cry all day, all night, into the light” („Cry All Night”). Na tle smętków wybija się „We Are The World (Safety Girl)”. Gdy śpiewa 49-latek, jest coś onieśmielającego w piosence o pierwszej miłości. Spokojna, daleka od „dzisiaj” płyta.
Tekst ukazał się 16/9/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji