Po płytach z muzyką dawnego Podlasia – „Wieloma językami” i „Jidyszland” – Karolinę Cichą znosi do Azji. W niewyszukanym tytule chodzi o pozornie odległe od siebie sposoby śpiewania i grania, języki, muzyczne skale. Dla mnie istotne jest jeszcze coś. Ród Shafqata Ali Khana para się śpiewem od co najmniej 500 lat.
Pakistańczyk jest mistrzem stylu gazel, z charakterystycznymi ozdobnymi melizmatami. Cicha reprezentuje Polskę, w której o takiej tradycji i ciągłości możemy pomarzyć. Artystka stawia na wielokulturowość, przebiera w ludowych i klasycznych technikach śpiewu i instrumentach, od akordeonu po sampler.
Na nagranie do polskiej ambasady w Islamabadzie stawili się też dwaj muzycy polscy i dwaj pakistańscy. Shafqat Ali Khan wybrał pieśni w purabh, hindi, urdu i pendżabskim, Cicha po polsku, ukraińsku i w jidysz. Każde z nich w obcym utworze może improwizować w tle lub (jak Cicha w „Tum bin”, a Shafqat w „Oj u poli”) samemu wyznaczyć kierunek interpretacji. Np. anielskie „Gia le geyo re” zaczynają cymbały Mateusza Szemraja i głos Cichej, dopiero później stery przejmują gospodarze.
W „Ałe” wspólna improwizacja podrywa zespół do szaleńczego pędu, w „Oj u poli” lepiej – do pięknego wyrażenia poczucia straty. Żeby taka płyta się udała, trzeba odwagi: wejścia na teren mistrza z innej kultury z przekonaniem, że wniesie się tam coś dobrego, a nie zrujnuje utwór. Uwielbiam Cichą i nie sądziłem, że jej okiełznanie może mieć pozytywne skutki. Potwierdzam jednak: ta płyta to nowy, piękny kwiat.
Tekst ukazał się 24/6/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji