Ola Bilińska błysnęła kilka miesięcy temu kapitalnym albumem „Berjozkele” z kołysankami w jidysz. Tym bardziej warto posłuchać Bye Bye Butterfly, gdzie wokalistce – trochę retro, trochę etno, czasem popowej – towarzyszy klawiszowiec Daniel Pigoński.
Twórca m.in. muzyki teatralnej, miłośnik prostych analogowych syntezatorów współpracował już z innymi wokalistkami – w Polpo Motel i Der Father. BBB to rzecz bardziej piosenkowa, choć korzenna. Szkoda tylko, że inspirowanych „Boską komedią” tekstów słuchamy po angielsku.
Zwrotka tytułowego utworu ma niepokojący puls w stylu „Riders On The Storm”, ale wzbogacony kojącą gitarą Macieja Cieślaka ze Ścianki. Refren to już piękna syrenia pieśń. „Do Come By” ma odrealniony klimat, perkusja brzmi organicznie (razem z automatem gra Paweł Szpura), a na koniec wchodzą syntetyczne smyczki i zjawia się wzbijająca się w górę progresja dźwięków. Tę bajkę przerywa rozpryskujący się rytm i eksplozje akordów „Never Return”, tło dla popisowej partii wokalnej Bilińskiej, która wita tu słuchacza u bram piekieł. Po oszczędnym refrenie utwór rozciąga się i roztapia w ekspresyjnym zakończeniu.
Delikatne „My Love” czy figlarny „Apple Tree”, proszący się o wersję Oliviera Heima, przekonują, że BBB często bliżej do piosenek niż twardego eksperymentu. To jednak zabawne, że gdy tych dwoje próbuje stworzyć coś prostego (zwrotka, refren, przejście, koda), kończy się propozycją przewartościowania relacji popu z nową muzyką. Gdy w „Woman” Bilińska śpiewa jak PJ Harvey, to cały utwór i tak brzmi swoiście, charakterystycznie dla BBB. I jak od całej płyty – trudno się od niego oderwać. Fantazyjna rzecz.
Tekst ukazał się 24/4/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji