Też melanż, ale na popowo. Zespół jest z Lublina i Warszawy, a muzyka światowa. Należy to zaznaczyć, gdyż co dla jednych jest atutem, innych odstrasza. Śpiewają po angielsku i w nosie mają krajową tradycję piosenkową. Młody zespół od kilku lat atakował ciekawymi epkami, teraz ma wreszcie płytę.
Na płycie dziewięć kolorowych piosenek, w każdej kilkanaście chwytliwych motywów i sporo ścieżek instrumentalnych. Nad tym wszystkim produkcyjnie zapanował Remek Zawadzki. Pierwsze odczucie: muzyka Crab Invasion jest wykoncypowana i upakowana do granic. Gdyby płyta brzmiała lżej, nie straciłaby. Przywilej młodości – tam, gdzie wystarczyłyby dwie nutki, jest dziesięć. Gęsto gra perkusja, bas bulgocze, klawisze są wszędzie, gitary bogate, melodii fura.
Dwa: muzycy mieszają gatunki, biorą na paletę pop, funky, disco, egzotykę i wychodzą im przebojowe numery. Trzy: Jakub Sikora, wokalista i lider grupy (śpiew nie jest jego najmocniejszą stroną), ma osobowość, odważnie robi swoje, nie cofa się. Cztery: to wszystko parę lat temu robili The Car Is On Fire. Dziś tego zespołu już nie ma, należy więc liczyć, że Crab Invasion po zrzuceniu z serca debiutanckiego materiału pójdą naprzód. Na razie rozwijają się błyskawicznie. Przeboje takie jak „Caps”, „Way Too Close”, „Dart” czy „The Rule” nie są już obiecujące, są gotowe. Do talentu trzeba dołożyć więcej pracy i luzu, a w kilka lat może być z tego fabryka hitów rangi Brodki.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 3/1/14