Ta okładka to wariacja na temat „Low” Bowiego. Różni się tym, że widoczny na niej mężczyzna pokazuje twarz i ma zwykłe, nudne ubranie zamiast kosmicznego kostiumu. Album East India Youth, choć do najbardziej efektownych produkcji nie należy, to z pewnością nadaje się na półkę „Ambitne” czy raczej „Uwaga! Ambitne”.
Nazywa się William Doyle, ma 24 lata, pochodzi z Bournemouth i mieszka w Londynie. Czytając różne teksty o nim, trudno pozbyć się wrażenia, że Doyle funkcjonuje jak agregator nazwisk wypluwający muzykę będącą skrzyżowaniem zainteresowań artystów X, Y i Z. Po zeszłorocznym debiutanckim albumie (nominowanym do Mercury Prize, nagrody dla brytyjskiej i irlandzkiej płyty roku) rzucano nazwiskami nie tylko Bowiego, ale też Briana Eno czy Sufjana Stevensa, nazwami Neu! i Oneohtrix Point Never.
Na „Culture of Volume” Doyle szeroko się zamachnął. Dobrze radzi sobie w transowych, komputerowych utworach. Na wspomnianym debiucie „Endless Strife Forever” East India Youth był jednak ciekawszy. Przede wszystkim znacznie mniej śpiewał, a to wokal jest najsłabszym punktem „Culture of Volume”. Doyle niepotrzebnie śpiewa w przerysowany, aktorski sposób – ani przez moment nie wierzę w to, co opowiada artysta, ani przez chwilę nie obchodzą mnie jego teksty. Czuję się, jakby ktoś zmuszał mnie do słuchania Artura Andrusa w elektronicznym anturażu.
„Kultura głośności” zaczyna się od zabaw w stereo – „The Juddering” to intrygujący wstęp rozciągnięty do kilku minut. Artysta popisuje się znajomością obsługi syntezatorów i wspólnych nagrań Bowiego z Eno (podobnie jak w końcowym „Montage Resolution” – to chyba najmocniejsze momenty płyty). W „Beaming White” udaje Pet Shop Boys, za to dziesięciominutowe, nieznośnie podniosłe „Manner of Words” kupiliby chłopcy z Muse. Singlowa ballada „Carousel” to katastrofa (zgapiona od Orchestral Manouvers In The Dark). „Turn Away” brzmi okropnie z powodu przeraźliwie słabego śpiewu, ale gdy pod koniec wchodzi hipnotyczny, gęsty rytm z przelatującymi w tle syntetycznymi zawijasami, robi się ciekawie. Śpiew falsetem i taneczny puls w „Hearts That Never” są godne pochwały, ale takie gorące popowe przeboje kłaniające się latom 80. już kilka lat temu grał i śpiewał polski Kamp!, a te pomysły rozwinęło ostatnio We Draw A. W dodatku bez śmiesznego artystycznego zadęcia.
East India Youth to taki kompilator, florysta. „Culture of Volume”, płyta bez wątpienia różnorodna i odwołująca się na różne sposoby do lat 80., pokazuje, że muzyka jest dziś tylko zabawą. Gdy zamknąć muzyka w czterech ścianach, efekt nie zawsze jest ciekawy. East India Youth, artysta wynaleziony przez pasjonatów z serwisu The Quietus, po uzyskaniu rozgłosu w dużych mediach na drugiej płycie stworzył coś śmiertelnie poważnego, narzucającego własną wielkość i zadowolonego z siebie. Nie słychać tu pasji, emocji i ze zdziwieniem czytam relacje „poruszonych do głębi”. Wolne żarty, jeśli coś można tu podziwiać, to talent do postmodernistycznego, chłodnego wycinania i sklejania elementów dźwiękowej tożsamości człowieka końca XX wieku. Dla kogoś, kto to lubi, to czemu nie.
Może nie byłbym tak ostry jak „Fact Magazine”, ale coś w tym jest: „Doyle na każdym kroku jest przerażająco świadomy tego, co stara się małpować i jak chce być postrzegany”. Po pierwszym, obiecującym przesłuchaniu jego płyty każde kolejne jest jednak trochę smutniejsze. We wrześniu na festiwalu Soundrive w Gdańsku przekonamy się, co East India Youth jest wart na żywo.
Tekst ukazał się 12/4/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji