Ciepłe syntezatory i mnóstwo archiwalnych sampli złożyły się na nową płytę Hatti Vatti. Żyjemy w erze niepokoju i ekspansji technologii, ale „Szum” pokazuje, że nie jesteśmy bezbronni i że w maszynie tkwi ludzki duch.
Ładny utwór „Hero/in” Hatti Vatti ma piękny wideoklip. Warszawskie blokowisko, wieczór czy noc, ludzie podzieleni ścianami. Każdy na swoim kawałeczku podłogi – ale żeby to zobaczyć, trzeba wyjść na zewnątrz. Stary blok ze złotych czasów komunistycznego budownictwa mieszkaniowego wyświetla się na plecach muzyka, później to blok służy jako ekran. W każdym mieszkaniu na pewno jest ekran albo kilka, kilkanaście ekranów. Akord fortepianu spada między ściany jak kropla wody.
Nazwy Hatti Vatti używa trójmiejski producent muzyki elektronicznej Piotr Kaliński. Ma na koncie nagraną z udziałem kilku wokalistów płytę „Worship Nothing” oraz stworzoną w duecie z Mikołajem Bugajakiem „HV/Noon”, na której wystąpili O.S.T.R., Hades czy Misia Furtak. Mniej znane są przygotowana z wokalistką Lady Katee epka „Farba wszystkich zdarzeń” czy oparta na nagraniach terenowych z krajów arabskich płyta „Algebra”. Najnowsze dzieło Hatti Vatti nie zawiera wokali, ale skoro artysta wystąpił z tym programem w „Pegazie”, rzecz można uznać za pop.
W „Szumie” Kaliński pomieścił nagrania znalezione w archiwach Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia – to na eksploracji archiwów polega bowiem holendersko-polski program „Re:vive”, którego „Szum” jest częścią. Na końcu utworu „Warszawa” (dla najszybszego polskiego miasta – najszybsza piosenka na płycie) słychać np. głos prezenterki: „z Warszawy audycję przygotowała...”, ale te radiowe nagrania nie dominują płyty.
Kolejną warstwą po samplach z dawnych lat są analogowe syntezatory. Hatti Vatti zahaczał o różne gatunki: od ambientu, przez hip-hop, po dub i techno. Podobnie jest i na „Szumie”, który już teraz brzmi jak klasyk muzyki eletronicznej, niepowtarzalna kombinacja delikatności z brutalnymi, szybkimi rytmami.
W tym wszystkim najbardziej stałym elementem muzyki Kalińskiego jest używanie urządzeń analogowych. Tego rodzaju sprzęt różni się od komputerowych odpowiedników przede wszystkim tym, że brzmi naturalniej, cieplej, a drobna niedoskonałość (ale nie błąd) wynikająca z wieku instrumentu może być ozdobą piosenki. Pewna nieprzewidywalność wymaga od muzyka czujności i inwencji, której Kalińskiemu nie brakuje. Analog brzmi tak ciepło, jak muzyka Hatti Vatti może brzmieć w samochodzie w deszczowy dzień.
Ciepłe nie znaczy wesołe. Z tytułu albumu, wideoklipu do „Hero/in” oraz opowieści Hatti Vatti o utworze „Hikikomori” (słowo oznacza po japońsku wyobcowaną, zamkniętą w sobie młodzież) można wywnioskować, że album dotyczy mrocznej, nieprzyjaznej współczesności z główną rolą technologii. Ludzie żyją w wiecznym napięciu i poczucie niepewności. Są wycofani, zmęczeni przymusem bycia na bieżąco, co nakłada się na niedostatek wolnego czasu i brak głębokich więzi.
To może mało wykwintna interpretacja, ale zdaje mi się, że „Szum” sugeruje, że tego wszystkiego już z siebie nie zrzucimy. Zapewne lepiej nauczyć się żyć z tym szumem w uszach, brać z przeszłości to, co dobre, odpuścić trochę z ironią i starać się być bliżej siebie. Lepszego świata nie będzie, ale my sami możemy być dla siebie lepsi. Możemy wyjść z bloku.
Na stronie Ninateka.pl można oglądać koncertowy debiut tego wydania Hatti Vatti. Kalińskiego wspierają Rafał Dutkiewicz na perkusji i Paweł Stachowiak na syntezatorze Mooga.
Tekst ukazał się 30/3/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji