30-latek z Wrocławia po dwóch płytach solowych nagrał album ważny i bardzo dobry. Melodie i refreny z „Na prezent” mają dużą klasę. Napisał je Marek Jałowiecki. Jeszcze w latach 80., jako nastolatek, w Mysłowicach założył on zespół Generał Stilwell grający brytyjską muzykę gitarową, później grał z Delons i Ladislav.
To Jałowiecki napisał „Peggy Brown”, przebój Myslovitz. Zdaje się, że nie bez udziału Jałowieckiego na organizowany przez Artura Rojka Off Festival przyjeżdżały takie grupy, jak Jesus And Mary Chain, The Wedding Present czy House of Love. On taką muzykę kocha.
Janek Samołyk wyszukał mniej znane utwory Jałowieckiego i ułożył w dobrze rozegraną dramatycznie płytę. Przepuścił te stare piosenki przez swoją poetycką, liryczną wrażliwość. Ballady przeplatają się z bardziej energicznymi numerami, jest cicho, bywa głośno, a Samołyk ma do tego programu idealny głos, z dobrą dykcją, dzięki czemu słowa piosenek wychodzą na pierwszy plan. Mało kto już tak pisze po polsku: zgrabnie, prosto i tworząc niepowtarzalne, charakterystyczne frazy. Bohaterem „Na prezent” jest liryczny chuligan, trochę w stylu wczesnego Morrisseya, z wyrwanymi gdzieś z klombu kwiatami w tylnej kieszeni. Najbardziej w stylu The Smiths są „Złe czasy”, przebój, od którego ciarki chodzą po plecach: „Złe czasy przepędzą nasze wspomnienia/ złe czasy to zwykłe wyrażenia/ albo inaczej – to tylko słowa”. Ostra zwrotka przechodzi w słodki refren, zaangażowanie – w poczucie rezygnacji. Pierwsze słowa albumu: „Samotność zawsze i wszędzie do pewnego czasu/ ma kilka wad”, dobrze oddają to, jak „Na prezent” wiąże podniosłość ze zwyczajnością. Ryzykowna, ale dająca satysfakcję mieszanka.
Tekst ukazał się 7/11/14 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji