Wygrywasz konkurs, nagrywasz płytę. Jesteś z Trójmiasta, warto cię sprawdzić. Liderka Marli Cinger (tak, „Fight Club”), autorka większości repertuaru Joanna Kucharska (bas Kiev Office) śpiewa w stylu, który kojarzy mi się z Edytą Bartosiewicz albo Kasią Sobczyk (tą drugą, znaną m.in. z grup Los Trabantos oraz Kasia i Wojtek).
Jest to mocne, szorstkie przeciwieństwo słodkich, delikatnych, „ładnych” głosów, które w Polsce reprezentują np. Anna Dziewit z Andy albo – w skrajnej postaci – Natalia Baranowska z Iowa Super Soccer. Kucharska śpiewa nisko i monotonnie, czasem ponuro. Takiego podejścia ostatnio było niewiele. Słychać, że piosenki są w większości wymyślone „od basu” Kucharskiej. Warstwę muzyczną utworów Marli Cinger można bez trudu podzielić na dwa poziomy: basowe pochody i riffy oraz dograne do nich ścieżki gitary akustycznej, elektrycznej, gdzieniegdzie perkusjonaliów. Nie klei mi się jedno do drugiego – trudno, tak chyba powstają nagrania wygrane w konkursie – ale taka budowa „Congs” eksponuje coś ciekawego, dość nietypowego w dzisiejszej polskiej muzyce. Oto aranżacje Marli Cinger są stricte bluesowe. To znaczy, że jest do opowiedzenia historia, więc się ją bez zbędnych popisów opowiada, a muzyka delikatnie pomaga poprowadzić narrację.
Skromny, klasyczny skład basem i gitarą akustyczną stoi (w tej kolejności). Nerwowy puls i proste, surowe zagrywki („Mutacja”) mogą się podobać, ale ta szkicowość w większej dawce wywołuje wrażenie, że nie wszystkie kawałki są dopracowane, zrobione na sto procent. Może ono wynikać także z zaskakującej długości piosenek, które przecież nie oszałamiają nawałnicą pomysłów. Płyną, płyną, leją się szerokim strumieniem, pięć na jedenaście utworów trwa dłużej niż cztery minuty. Nie wiadomo czemu. Bardziej pokręcone pomysły na muzykę (a może raczej tło dla opowieści Kucharskiej) zdarzają się rzadko (amerykańska „Przygoda” o tym, że „każdej chwili szkoda”, oraz „Przemeblowanie” śpiewane przez Adama Olesiejuka – oba kawałki należą do tych krótszych). Uwagę przykuwają więc teksty.
A teksty słabe. Podoba mi się fragment: „Co to za bzdura, zupełnie jak film Skurcza / nie chcę twoich bułek, chociaż w brzuchu burczy / to na szczury trutka”. W uchu burczy, ale nie chcę słów pisanych przez Kucharską, bo często są nijakie. Niewiele mi z nich wynika. Niby są trochę miejskie (bez konkretu), niby skojarzeniowe, beztroskie, ale tak wątle, słabo. Ich główne walory to bezwstydność i bezpośredniość, dość rzadkie i zawsze cenne cechy. Coś jednak jest w zdaniu: „nasze teksty to bezładne kleksy słów” („Moje maksymy zawsze mają rymy”), zdobiącym utwór zaczynający się: „moje maksymy zawsze mają rymy / moje napoje zawsze mają szczochów woń / moje matrony posiadają ogony”. Albo pisze kobieta: „kroję nożem plastikową karkówkę / gryzę zębem plastikową rzodkiewkę / kocham moich przyjaciół” („Przygoda”). Na tym właśnie polegają te poezje. Stawiają one, jak widać, pewne wymagania, dużo jest o jedzeniu, piciu oraz brzuchu. Pewnie ma to coś wspólnego z nazwiskiem autorki. Gdybyż kroiła zębem, a gryzła nożem – może byłoby na co zwrócić uwagę. Ale nie ma.
Recenzja ukazała się w miesięczniku „Lampa”, nr 5/2010