Zespół znanego z R.U.T.-y Kamila Rogińskiego gra muzykę niewiele mającą wspólnego z punkiem. Trochę Reicha, trochę folku, śpiewanie w esperanto i użycie instrumentów z całego świata ma służyć odnalezieniu brzmienia, jakie wyrazi nas wszystkich – Ziemian.
Nadające w esperanto Sango to zespół prowadzony przez Kamila Rogińskiego, kapelmistrza znanej już chyba w całej Polsce folkpunkowej all-star grupy R.U.T.A. Przy okazji tego ostatniego projektu Rogiński tłumaczył mi, że ułożenie muzyki do archaicznych tekstów było właściwie proste: piosenki skomponował metodą punkrockową czy hardcore’ową, a później przełożył na akustyczne instrumenty. W nowym zespole towarzyszą mu: Ju Ghan, Łukasz Dembiński, Aneta Szlacheta, Sławek Janus, Darek Mikłasz, Tomasz Lewiński i Bogusz Stępak. Gościnnie w roli wokalistów wystąpili m.in. Maciej Balcar, Halina Bergerné Wilk, Natasza Sołtanowicz i mistrz fado Joao de Sousa.
Śpiewanie w esperanto może kojarzyć się z utopią. Jednak „Sango de la Vibrado de la Terglobo” ma wymiar akturalny, postulatywny, artyści naprawdę chcą zmienić świat. Dostrzegają oni, że „świat minerałów, roślin, zwierząt, ludzi [jak wiele mówiąca kolejność – jś] istnieje we wspólnej symbiozie wielkiego organizmu planety Matki”. Według tekstu Rogińskiego z okładki płyty „powinniśmy odrzucić nieaktualne już schematy agresji, indoktrynacji, opresji i rządów strachu”. Sango jako zespół gra „muzykę Ziemian jako integralnej społeczności”.
To zupełnie inna muzyka niż R.U.T.A., mająca niewiele wspólnego z rejonami hardcore/punk. Najbardziej podoba mi się w niej wykorzystanie instrumentów melodycznych mocno zaznaczających rytm oraz rytmicznych dokładających zarazem swoje do melodii. Rządzi balafon (afrykańska odmiana ksylofonu), a z nim cała bateria instrumentów perkusyjnych. Ważną funkcję pełnią djembe, flet, bębny obręczowe, jest chiński instrument strunowy gu zheng i aborygeńskie didgeridoo. Rogińskiemu zależało na wykorzystaniu instrumentów ludowych z całego świata. Muzycy nie odżegnują się też od syntezatorów i freejazzowego podejścia (sekcja kontrabas – perkusja).
„Sango de la Vibrado de la Terglobo” jest bardzo udanym albumem z prostego powodu – wątpię, żeby ktokolwiek był w stanie wymyślić nie tylko taką muzykę, ale też tak skomplikowany, a zarazem zupełnie naturalny powód, by ją nagrać. Cała ta perkusyjność wywołuje skojarzenia z muzyką sławnego minimalisty Steve’a Reicha. Jednak ten album to seria śpiewnych, ciekawych piosenek, z nieprostymi rytmami i intrygującymi melodiami, napisanymi zapewne w skalach z całego świata. I tak jak ludzie według ideologii zespołu winni zjednoczyć się i działać po prostu jak Ziemianie, tak te numery działają razem jako jedna, różnorodna płyta.
Nie tylko mi najbardziej przypadło do gustu syntezatorowo-afrykańskie „Sango de la imago”. Zbudowana na transowym riffie kontrabasu piosenka kolejny tydzień okupuje pierwsze miejsce listy przebojów Polskiego Radia RDC. Jesienią będzie można jej posłuchać w ramach ogólnopolskiej trasy koncertowej Sango.
Tekst ukazał się 26/9/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji