Po błyskotliwym debiucie równe dwa lata temu dziś Radosław Skubaja wraca odmieniony. Pierwszy album „Wilczełyko” oceniano jako momentami grunge’owy, mocny, męski – zaskoczenie po latach współpracy z elektronicznymi artystami pokroju Noviki, Smolika czy Enveego.
Charakterystyczne brzmienia akustycznej gitary i elektryczne riffy są osią „Brzasku”, ale Skubas A.D. 2014 nie jest już tak szorstki jak ten z debiutu. Coraz mocniejszą jego stroną są zaskakująco delikatne ballady. Przyczepić się można czasem do lekko „odpuszczonych” tekstów. Tam, gdzie świetna melodia, dobrze rozplanowany utwór domagają się ważnych słów – mocnej metafory albo opisuosobistego doświadczenia – zdarza się tekst mdły. Tak jest w dynamicznym „Placu Zbawiciela” (z refrenem „to świra/ dzień trwa”) czy w pościelowej balladzie „Nie mam dla ciebie miłości” („nie odprowadzę cię potem/ do drzwi trafisz sama”). Popisem Skubasa jest za to „Kołysanka”, którą pisał, jak sądzę, oczekując jeszcze na syna. Najprostsze wyznanie zakończone naturalnym dla każdego muzyka: „I zanucę nam cicho piosenkę”, ma tu wielką moc. Artysta znalazł w Wojciechu Waglewskim autorytet nie tylko pod względem radzenia sobie z machiną show-biznesu, ale też artystycznie.
Tyle że Skubas lepiej śpiewa. Tekstowo na debiutanckiej płycie był bardziej przekonujący, ale jako muzyk i wokalista jest odrębny od całej reszty, własny. Przekonują o tym piosenki, które zagrał bez – skądinąd świetnego – zespołu („Wątpliwość”) lub tylko z perkusistą („Brzask”, „Ballada o chłopcu”). Lublinianina pod względem możliwości wykonawczych i wartości muzycznej piosenek można spokojnie położyć na tej półce co Pablopavo czy Spiętego z Lao Che.
Tekst ukazał się 12/9/14 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji