Nagrana po 22 latach ciszy płyta weteranów jest tak dobra, że przyprawia o zawrót głowy. Jeżeli dla kogoś nazwa Slowdive jest świeża, może szukać skojarzeń z Cocteau Twins, Radiohead czy The xx.
Brytyjskie Slowdive ostatnią płytę wydało 22 lata temu. Po reaktywacji koncertowej, w ramach której zespół wystąpił m.in. na Off Festivalu w Katowicach 2014 r., przyszedł czas na premierowe nagrania mistrzów shoegaze’u. Slowdive gra go – tak jak pokolenie wcześniej – we własny, charakterystyczny sposób, sennie i przebojowo. Klasyczne dla gatunku brzmienia Anglicy łączą z pisaniem pięknych melodii. Sami zainspirowali Radiohead, M83 czy Mogwai, na nowej płycie Slowdive oprócz shoegaze’u słychać z kolei echa twórczości... The xx. Podobny intymny nastrój, wokalne duety, spacery po pajęczynie strun gitary.
Slowdive powstało w 1989 r. i było sztandarowym zespołem modnego dzisiaj również w Polsce shoegaze’u. Gatunek ten składa się z obłędnej ilości pogłosu na gitarach, delikatnych wokaliz i słabo czytelnego śpiewu schowanego w miksie za instrumentami, z równo grających bębnów i basu, czasem z udziałem klawiszy. To muzyka oparta na efektach gitarowych, na saturacji brzmienia, bo producenci rozpylają partie instrumentów w charakterystyczną miękką mgiełkę. Ważna informacja dla młodych muzyków: tu nie trzeba być wirtuozem, za to warto mieć opanowane pogłosy, chorusy i lekkie przestery.
Na nowym, czwartym albumie zatytułowanym po prostu „Slowdive” zespół wysyła czytelną wiadomość do młodych zespołów shoegaze’owych: może nawet słuchaliśmy waszych płyt, ale nie bardzo nam się podobały. Slowdive gra to co dawniej, we własnym niepodrabialnym stylu, delikatnie i z młodzieńczym entuzjazmem. Jakby ze swoich trzech dotychczasowych płyt wybrali to, co najlepsze. Choćby ascetyczne, oparte na dźwiękach fortepianu „Falling Ashes”, ślad współpracy z mistrzem ambientu Brianem Eno. Ośmiominutowy utwór zamykający płytę przywołuje również dokonania Massive Attack czy inspirującej się Slowdive amerykańskiej grupy Low. Piękne śpiewanie na granicy ponuractwa i czułości.
Tęskniłem za wokalnymi harmoniami Rachel Goswell i Neila Halsteada, za energią taką jak ta w singlowym „Star Rovin”, za zwiewnością szybkiego „Don’t Know Why”, za błyskiem geniuszu w „No Longer Making Time” czy wzruszającą prostotą brzmiącego po prostu po staremu „Slomo”. Jakby te piosenki od lat były w kanonie gatunku i kanonie Slowdive, tylko ktoś musiał wydobyć te dźwięki z gitar i bębnów.
Tekst ukazał się 16/5/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji