Czego świat potrzebuje w świątecznej panice zakupowej? Trzech nowych utworów i 33 minut muzyki zakapturzonych królów mroku i gitarowych sprzężeń oraz dronów z Sunn O))). W zeszłym roku na „Soused” stworzyli wymarzone tło dla piań Scotta Walkera, z Ulverem nagrali bardziej ambientowe „Terrestrials”.
Teraz do studia w Seattle Stephen O’Malley i Greg Anderson zaprosili m.in. wokalistę Attilę Csihara i gitarzystę Orena Ambarchiego. Zespół, który nazwę wziął od marki wzmacniaczy bezlitośnie powolnego Earth, na przesterowanych gitarach gra przytłaczająco głośno, ale klarownie i nie ciężko. Na nowej płycie istotny jest element transu, mantrowości tak charakterystyczny dla Sunn O))) na żywo. Tytuł albumu odnosi się do postaci Buddy jako bogini miłosierdzia i współczucia (jej abstrakcyjne wyobrażenie z okładki artystka Angela Lafont Bolliger stworzyła na zamówienie grupy).
Uroczysta muzyka Sunn O))) na „Kannon” stoi odarta z ozdób. Bez zwrotek i refrenów, bez perkusji, rzadko z czymś ponad drżące struny i powolny, nieczytelny jęk Csihara, nie ma początku ani końca. Kolejne części tego właściwie jednego długiego utworu – z finałem, w którym Csihar podnosi krzyk – mają prowadzić do głębokiego przeżycia. Czy muzyka choć na chwilę oddzieli ducha od ciała słuchacza? Jeśli nie słyszał wcześniej Księżyca, są szanse.
Tekst ukazał się 11/12/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji