W zespole o nazwie ze Stasiuka i z mapy realizuje się Ola Bilińska, do tej pory głównie wokalistka piosenkowych zespołów Płyny i Muzyka Końca Lata. W grudniu – tym razem albo bardzo mroźnym, albo wilgotnym i mglistym – wydała długo oczekiwany album, na którym rządzi już tylko ona.
Jest kim rządzić, bo pomagają jej Maciej Cieślak, czyli ze Ścianką największy wywrotowiec polskiego undergroundu po ’89, Hubert Zemler, światowej renomy jazzowy perkusista, oraz Szymon Tarkowski, basista m.in. Pustek, organizator festiwali WUJek oraz Re:wizje, wytrwały budowniczy i utrwalacz polskiej sceny niezależnej. Oni grają tu inaczej niż zwykle, podporządkowani wizji Bilińskiej, która śpiewa oraz gra na cymbałkach i banjo. Dzwoni, stuka, bije w blaszany bęben, taką odwróconą balię. Oddycha. Plecie skomplikowane, ale logiczne konstrukcje, jak koszyk z piosenki „Futro”.
Wykorzystano tu instrumenty akustyczne, pierwotne rytmy, a w tekstach – mity. To nie przesądza kwestii i nie wyróżnia „Babadag”. Owszem, ta płyta jest baśniowa, tworzy jakąś nową przestrzeń z folku, ambientu i ciszy. Przede wszystkim jednak ten album jest długą opowieścią o inności, a nawet obcości, i o niekoniecznym jej przełamywaniu. Dziwne, czasem aż za uroczyste dźwięki przeplatają się cudownie z nocą, z niskim niebem. Są blisko. Płyta Babadag jest bytem z kosmosu, ale nie stworem, lecz duchem, mgłą. Nie chce człowieka zagarnąć, wciągnąć, zbadać. Tak tylko się w nim przegląda.
Tekst ukazał się 28/12/12 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji