Odważny debiut kwartetu z Czeladzi znanego z hitu „Fortune Player”. Zespół przypłynął do słuchaczy na tej fali co nastolatki z The Dumplings czy wcześniej łódzkie trio Kamp! Warto wyłowić „Hurricane Days” z mnogości elektronicznych płyt, bo pierwsza płyta Fair Weather Friends jest pełna kapitalnych piosenek.
Muzycy mający doświadczenie z gitarowych czy rockowych zespołów (wokalista Michał Maślak krzyczał w hardcore’owym Searching For Calm) z energią zabrali się do tanecznej, starodawnej elektroniki. Używają syntezatorów i gitar, elektronicznych rytmów i prawdziwej perkusji, ale wyróżnia ich głos Maślaka mającego sto pomysłów na ekspresję, dobrze też dającego sobie radę z pisaniem po angielsku. Tematyka to uczucia, oczywiście, i przyroda. Po tytułowej piosence hulają psy, koty, ptaki, myszy i słoń. Gdzie indziej mowa jest o morzu, słońcu, księżycu, mgle, wietrze i powietrzu. Muzyką i słowami zespół namawia do działania, ruchu, woła: „Dość niezdecydowania!”.
Mocną stroną „Hurricane Days” są też utwory dalekie od typowych dla FWF skocznych przebojów w rodzaju singlowego „Cardiac Stuff”. Tytułowa piosenka to w pierwszej części delikatna ballada podkręcona egzotycznym klimatem, a w „Gravity” zaskakuje rozbujana jamajska rytmika w mocno dubowym, londyńskim sosie. W samym środku płyty jest krótkie „Underwater Feast”, po którym następuje najodważniejsza seria: „Bit Of Me”, „zwykła” piosenka zbudowana z kolejnych części niczym jakaś symfonia; niemal instrumentalne, „berlińskie” „Inhumanity”; skrzące się pomysłami, hiphopowo-elektroniczne „Indecision”. Album wyszedł bardzo nastrojowy, ale dla równowagi – ze względu na interpersonalne i taneczne talenty Maślaka – trzeba zobaczyć zespół na żywo.
Tekst ukazał się 26/9/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji