„Jednoosobowy zespół muzyczny” Przyzwoitość składa się z Dariusza Dudzińskiego, który używa własnego głosu, gitary i elektronicznych rytmów. Wisienką na torcie są surrealistyczne teksty piosenek. A czy wzbudzą one zdrowy śmiech, czy paniczny strach, to już zależy od poszczególnego słuchacza.
Dudziński w latach 1990–2002 był w postrockowym zespole Ewa Braun ze Słupska. Miał on co najmniej dwie doskonałe płyty: „Sea Sea” i „Stereo”, zanim się rozpadł, tylko trochę wcześniej niż równie znaczące dla polskiej sceny lat 90. Something Like Elvis. Oba zespoły wyrosły ze sceny niezależnej, spośród ludzi, dla których równie ważna co muzyka hardcore’owa były literatura, ekologia, historia i antyfaszyzm. Nagrania Ewy Braun i Something Like Elvis ewoluowały od gitarowego noise’u i hardcore’u w stronę muzyki eksperymentalnej, zróżnicowanej dynamicznie. Po ich ostatnich, doskonałych płytach z roku 2002 wydawało się, że koniec nadszedł w odpowiednim momencie – obu zespołom trudno byłoby powiedzieć coś więcej.
Ewa Braun była w tej parze (zespoły występowały nawet na wspólnych koncertach) bardziej radykalna muzycznie i konsekwentna. Something Like Elvis wrócili na scenę kilka lat temu, przebąkując o możliwości nagrania nowego albumu. Nic z tego nie wyszło. Furtka do ewentualnego powrotu Ewy Braun wydaje się wciąż otwarta, ale na razie w tej sprawie cisza. Marcin Dymiter, którego odejście przesądziło o końcu zespołu, nagrywa m.in. dźwięki miasta, tworzy instalacje dźwiękowe i słuchowiska.
Gdzieś w połowie lat 90. Dudziński, perkusista Ewy Braun, zaczął nagrywać na własne konto. Pamiętam jego pierwszą kasetę „Przyzwoite popołudnie” z 1999 r., przechowuję płytę „Zrozum mnie źle” dołączoną w 2005 r. do miesięcznika „Lampa”. Czegoś takiego wcześniej nie słyszałem. Przyzwoitość robiła wrażenie zgrywy. Nie z Ewy Braun, ale z radiowej muzyki pop – tak. W ogóle z piosenek, ze śpiewania i grania – także. No i ze sceny oczywiście. Przyzwoitość była humorystyczną i dość złośliwą realizacją idei teoretycznie leżących u podstaw – jakkolwiek źle to może zabrzmieć – sceny niezależnej w Polsce: odróżniać się, działać na przekór, wychwytywać niebezpieczeństwa i piętnować je. No i być szczerym, a skoro bycie szczerym, to i nagrywanie metodą lo-fi, bez dbałości o detale brzmienia.
Dudziński również na nowym albumie śpiewa, gra na gitarze, no i dokłada do tego elektroniczne rytmy. Trochę przetwarza, ale na pewno nie wygładza. Wysokoartystyczny twór, którym jest Przyzwoitość, odbiera się jako dekonstrukcję muzyki, popu i punka zarazem, jako przejaw totalnej wolności artystycznej. Warto się zatrzymać przy wielowarstwowych, ironicznych tekstach, wyróżniających Przyzwoitość nie tylko z dość nieruchawej sceny muzyki alternatywnej w Polsce, lecz także w ogóle z całej muzyki polskiej.
W pierwszym utworze na „Być bezużytecznym” Dudziński zapętla frazę: „Gramy od kilku lat, a nasza muzyka jest wypadkową zainteresowań członków zespołu, w którym gramy od kilku lat...” („Zespół”). Po kilkudziesięciu sekundach słuchamy już całego chóru przekrzykujących się „członków zespołów”, a każdy mówi dokładnie to samo, czyli nic. Nim upłynie półtorej minuty, w tym natłoku „wypowiedzi o muzyce” robi się coraz luźniej, z chmury głosów zostają trzy, dwa, jeden, a w końcu pustka.
Między innymi z powodu tego tekstu przypisuję artyście zainteresowanie czymś więcej niż prezentacją własnych zainteresowań. Nie poszczególne słowa się tu liczą, ale całe gigabajty wypowiedzi o muzyce czy kulturze niemające pokrycia w rzeczywistości, zbędne. Inna sprawa, że taki medialny bełkot od dawna jest dla Dudzińskiego punktem odniesienia. Poświęcony szyderstwom z grupy Cool Kids of Death piosenka „Kulki śmierci” zawierała zdanie: „Czeka na buntownika okładka ‘Newsweeka’ ”. Ta stara sztuczka działa dzisiaj, wydaje mi się, nawet mocniej niż w czasach „Zrozum mnie źle”. Trudno sobie wyobrazić, żeby media tamtego czasu były mniej męczące niż współczesne. Przypomina się jeszcze dawny utwór Przyzwoitości „De Su” o opanowującym nocą polskie telewizory zespole, z którego „trzeciej, najładniejszej nie pamiętam z nazwiska”.
Z kolei w być może najstarszym tekście z całego nowego materiału Dudziński śpiewa: „Jedno miejsce w refektarzu było puste/ a ona stała i mówiła:/ Tej nocy wszystkieśmy zgrzeszyły”. Nie widzę w tym tekście nic zdrożnego, wręcz przeciwnie, jest bardzo poetycki. W dodatku od razu do głowy przychodzi mi stary kawałek „Nic mi nie jest” z ekumeniczną frazą: „Jak przyjdzie pan ksiądz, to płytę mu dam”.
Proszę sobie tylko wyobrazić, że takie poezje Dudziński oprawia w nagrane w kuchni akustyczne piosenki, niczym jakiś prefreakfolkowiec. Instrument jest niedostrojony, wszystko wokół szumi i się wzbudza, a szorstki głos też potraktowano jakimś efektem. Kapitalnym momentem nowego, ledwie 22,5‑minutowego albumu Przyzwoitości jest zamykająca go trylogia „Dawno niewidziany kuzyn” z dodatkowym instrumentem – kalimbą. Można się tej płyty przestraszyć, wyobrażam sobie, że jakiś szczególnie wrażliwy słuchacz poczuje odrazę, ale turlanie się po podłodze ze śmiechu też się mieści w skali reakcji na tę dźwiękową materię.
Dudziński nie robi sobie przerwy. Gdy zapytałem go o najbliższe plany, odpisał: „Ciągle pracuję nad nowym repertuarem i nad płytą ‘Eryk, mówiący banan’ (ochrzczoną już ‘Chinese Democracy’ polskiego niezalu) – od 2008 roku... 9 utworów na 10 jest już gotowe, tylko muszę nagrać ten dziesiąty, a to dosyć pracochłonne”.
Dobrze, że po kilku długich latach Przyzwoitość na powrót się uaktywniła, bo ta zapowiedź mimo wszystko dobrze rokuje. „Chinese Democracy” to płyta Guns N’ Roses wydana w 2008 r. Nagrania rozpoczęły się w 1994 r. Dlatego mam nadzieję, że zrecenzowanie „Być bezużytecznym” 3,5 miesiąca po publikacji materiału w internecie i 1,5 miesiąca po wydaniu kasety zostanie mi wybaczone.
Albumu można posłuchać na stronie przyzwoitosc.bandcamp.com i kupić go za „co łaska” tamże. W formie kasety wyszedł z okazji Cassette Store Day.
Tekst ukazał się 16/11/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji